Gdy waluta państwa nadmiernie traci lub zyskuje na wartości, bank centralny może wkroczyć do gry o optymalny kurs wymiany, sięgając po interwencję walutową. W zależności od potrzeby interwencja może osłabić bądź wzmocnić walutę.
O interwencjach walutowych zrobiło się głośno, gdy wybuchła pandemia koronawirusa, a banki centralne redukowały stopy procentowe, by na rynku nie brakowało tzw. taniego pieniądza, czyli nisko oprocentowanych kredytów. Miało to pomóc przetrwać firmom i konsumentom okres gospodarczego zastoju.
Co może zrobić bank centralny, gdy chce osłabić swoją walutę
Władze monetarne poszczególnych państw różniły się jednak w podejściu do zwalczania następstw pandemii i nierówno ograniczały poziom stóp procentowych. Zaburzało to hierarchię inwestycyjnej atrakcyjności w świecie walut. Im bardziej podwyższano stopy procentowe, tym – w teorii – bardziej opłacalne było inwestowanie w daną walutę. Wraz z tym zwiększało się prawdopodobieństwo, że dodatkowo może ona zyskiwać na wartości w relacji do innych walut, za którymi stały banki centralne szybciej i bardziej zdecydowanie zmniejszające poziom stóp procentowych.
Ogólna zasada mówi, że zbyt silna waluta ogranicza konkurencyjność eksportu i w konsekwencji działa niczym piach w trybach wzrostu gospodarczego. Jednym ze środków zaradczych są właśnie interwencje walutowe. Narzędzie w rękach banku centralnego polega w tym wypadku na skupowaniu (na wielką skalę) walut obcych za walutę rodzimą, by na rynku pojawiła się jej nadpodaż, a kurs się obniżył. Takiej metody chwytał się na początku 2021 r. Narodowy Bank Polski, ponieważ złoty niekorzystnie umacniał się wówczas względem euro czy dolara. Za 1 dolara płaciliśmy ok. 3,70 zł, czyli o blisko 1 zł mniej niż 13 miesięcy później, 7 marca 2022 r.
– W szczycie gospodarczej stagnacji związanej z zakażeniami koronawirusem nie tylko NBP starał się tłamsić siłę swojej waluty. Wyjątkowe pandemiczne warunki zwiększały międzynarodową tolerancję dla takich zabiegów. W normalnych warunkach zostałyby one napiętnowane jako zaczątek wojen walutowych – wyjaśnia Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.
Interwencje słowne i środki, by wzmocnić walutę
Czasami już sama zapowiedź gotowości do przeprowadzania interwencji walutowej i zaostrzenia polityki wystarcza, by bank centralny osiągnął swój cel. Mówimy wówczas o interwencji słownej.
Bywa jednak i tak, że gdy trend nadmiernego umocnienia się czy też osłabienia kursu waluty wydaje się silny i długotrwały, pojedyncza interwencja walutowa może nie wystarczyć. Bank centralny decyduje się wtedy na całą serię tego typu działań. Przed taką koniecznością NBP stanął, gdy Rosja napadła na Ukrainę, a w strachu przed wojną i jej następstwami kapitał szybko odpłynął od tzw. walut ryzykownych, do których należy złoty, kierując się w stronę „bezpiecznych przystani”, czyli m.in. dolara amerykańskiego i franka szwajcarskiego. Polska waluta pobiła rekordy słabości wszech czasów. Kurs euro złamał barierę 5 zł, mimo że wspólna europejska waluta i tak traciła względem USD i CHF, w związku z czym dolar kosztował ok. 4,6 zł, funt ok. 6 zł, a frank niemal tyle samo, ile euro.
Słabość polskiej waluty dodatkowo pogłębiała skutki kryzysu energetycznego i rekordowych cen surowców. Ropę naftową, gaz czy węgiel wycenia się i rozlicza w dolarach, co postawiło Polskę, a także m.in. Czech i Węgry, posługujące się tzw. ryzykownymi walutami, w szczególnie niekorzystnym położeniu.
Aby wybrnąć z opresji, NBP przeprowadził serię interwencji walutowych. Tym razem wymierzone były one we wzmocnienie złotego, stąd bank centralny, odwrotnie niż w szczycie pandemii koronawirusa, nie skupował walut obcych, tylko wyprzedawał część swoich rezerw walutowych, aby doprowadzić do zwiększenia ich podaży. Ściągnął jednocześnie z rynku nadmiar złotego i w ten sposób wpłynął na wzmocnienie jego kursu. Sytuacja była jednak na tyle poważna, a zapaść polskiej waluty tak głęboka, że NBP nie poprzestał na serii interwencji. Na marcowym posiedzeniu Rada Polityki Pieniężnej, czyli organ decyzyjny NBP, ogłosiła podwyżkę stóp procentowych o 75 pkt bazowych, czyli większą niż zakładały rynkowe oczekiwania.
– W celu opanowania wyprzedaży złotego. Narodowy Bank Polski sprzedawał waluty obce na rynku. Gdy to okazało się niewystarczające, w sukurs przybyło Ministerstwo Finansów z planem wymiany środków walutowych rządu na rynku, nie zaś w banku centralnym. Takie przekierowanie strumienia funduszy unijnych i skoordynowane działanie to poważna, strukturalna zmiana oraz nadzieja na potężny popyt na złotego – ocenia Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.