W dobie troski o czyste powietrze, przesiadki na komunikację miejską i rowery, dopłat do nowych aut z silnikami elektrycznymi, samochodów coraz powszechniej wypożyczanych na godziny, rosnącej konkurencji między korporacjami taksówkarskim…
Polskę wciąż zalewa fala używanych benzyniaków i diesli z państw Europy Zachodniej.
Dane z ubiegłego roku nie wskazywały nawet drobnej zapaści na tym rynku. Wzmożony ruch widać zresztą na polskich drogach, które stają się coraz bardziej zakorkowane.
Według Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar w 2019 r. przywieźliśmy do Polski ponad milion używanych aut, a już w styczniu bieżącego roku padł nowy rekord wszechczasów wynoszący ponad 81 tys. sprowadzonych pojazdów osobowych i dostawczych do 3,5 ton ładowności. Zwykle na początku roku panował większy zastój.
Niemcy, później długo, długo nic
Bezdyskusyjnie dominują Niemcy, skąd do Polski przyjeżdża ponad połowa wszystkich sprowadzanych aut – w ub.r. ponad 582 tys. sztuk. Inne popularne kierunki „turystyki motoryzacyjnej”: 2. Francja – ponad 98 tys. sztuk, 3. Belgia – ponad 70 tys., 4. Holandia – blisko 42 tys., 5. Włochy – ponad 38 tys. Szóste miejsce w tym zestawieniu, co chyba zaskakujące, zajęły Stany Zjednoczone – ponad 33 tys. Czołową dziesiątkę uzupełniały: 7. Szwajcaria – ponad 27 tys., 8. Austria – ponad 25 tys., 9. Dania – ponad 25 tys. i 10. Szwecja – ponad 22 tys.
Z danych instytutu Samar wynika, że największym powodzeniem w Polsce cieszą się używane Volkswageny – ponad 118 tys. sztuk w ub.r. Drugie miejsce należy do Opli – ponad 101 tys., trzecie do Fordów – ponad 86 tys., czwarte do Audi – ponad 85 tys., piąte do Renault – ponad 65 tys., szóste do BMW – ponad 60 tys., siódmą lokatę zajęły Peugeoty – ponad 50 tys., ósmą Citroeny – ponad 48 tys., dziewiątą Mercedesy – niemal 44 tys., a dziesiątą Toyoty – blisko 37 tys.
Sprowadzony znaczy lepszy?
Dlaczego preferujemy modele z zagranicy? Podłoże tego tkwi jeszcze w poprzednim ustroju, gdy z salonów PRLu (a raczej kolejek kartkowo-przydziałwo-oszczędnościowych) wyjeżdżały przede wszystkim: Maluchy, Polonezy, a wcześniej duże Fiaty, Warszawy i Syrenki. Zagraniczną myśl motoryzacyjną reprezentowały zaś na naszych szosach głównie: Wartburgi, Trabanty, Skody (bardzo dalekie kuzynki obecnych modeli z koncernu Volkswagen AG), Zastawy, Dacie (również odległe krewne produkowanych obecnie z koncernu Renault), Wołgi czy Łady.
Z jednej strony było tak, że wymienione wyżej pojazdy spełniały elementarne kryteria, mianowicie do przodu i do tyłu jeździły, na głowę nie kapało, ale z drugiej strony na ich tle nawet 20-letnie Volkswageny, Audi, Mercedesy, Fordy czy Ople i tak uchodziły za rarytasy. Po prostu lepiej wyglądały i wygodniej się nimi jeździło. Z układów wydechowych wydobywał się powiew “lepszego świata motoryzacyjnego”, a na dodatek miały po swojej stronie kluczowe atuty: niezawodności i trwałości. Krótko mówiąc, kilkadziesiąt lat temu marzeniem większości polskich kierowców było używane auto z Zachodu.
Czasy niby się zmieniły. Dziś w polskich salonach da się już kupić ekskluzywne i znakomicie wyposażone modele niemal wszystkich marek świata. Mimo to statystycznie wciąż jeździmy starszymi i gorzej wyposażonymi pojazdami niż nasi sąsiedzi zza Odry i Nysy. Panuje przeświadczenie, że w Niemczech z większym prawdopodobieństwem można kupić pojazd wprawdzie używany, ale zadbany, serwisowany, bezwypadkowy, bez przekręconego licznika, w bogatszej wersji, który na dodatek poruszał się po mniej wyboistych drogach i był karmiony lepszym paliwem.
I chociaż nie w każdym przypadku pokrywało się to ze stanem faktycznym, to na bazie faktów i mitów wytworzyło się pole do działania dla pośredników, którzy np. na życzenie są w stanie sprowadzić pojazd w określonych przez klienta: marce, modelu, wersji nadwozia, przebiegu czy nawet kolorze. Pomagają także w pokonaniu toru przeszkód związanych z przewiezieniem samochodu przez granicę.
Usługi handlarzy przekładają się jednak na dodatkowe wydatki dla nabywców. Czy warto pominąć pośrednika i zaoszczędzić, na własną rękę sprowadzając sobie auto z Zachodu? Można także rozważyć i wybrać wersję pośrednią, czyli pojechać na zakupy z kimś, kto się zna na rzeczy, wesprze nas w oględzinach, oceni stan, zużycie pojazdu, wykryje wady, przyda się także, gdy przyjdzie do negocjacji cenowych i ew. pomoże w przetransportowaniu nowego nabytku, a resztę załatwiać samemu. Ile można zaoszczędzić, jakie procedury trzeba przebrnąć i jak sobie z nimi poradzić? Podpowiadamy, jak sprowadzić i zarejestrować auto z Niemiec.
Krok pierwszy: poszukiwany, poszukiwana
W Niemczech podobnie zresztą jak w Polsce sporym powodzeniem wśród klientów poszukujących używanych samochodów cieszą się tzw. place i komisy, gdzie ktoś, kto nie chce sam zajmować się sprzedażą swojego pojazdu, woli zdać się na pośrednika. Na szczęście dobrodziejstwo naszych czasów polega m.in. na tym, że nie trzeba w ciemno fatygować się kilkaset czy nawet tysiąc kilometrów, by poznać ofertę niemieckiego rynku samochodów używanych.
Internet, a w nim dwie popularne platformy handlowe mobile.de oraz autoscaut24.de pozwalają na dokonanie wstępnej bądź też ostatecznej selekcji. Wśród tysięcy propozycji kupna-sprzedaży znajdziemy zarówno samochody wprost od właścicieli, jak i z komisów.
Oczywiście, trzeba liczyć się z sytuacją, że na miejscu wnętrze czy karoseria auta odsłonią skazy niewidoczne na zdjęciach. Bezpośrednie zetknięcie z towarem może – z różnych przyczyn – okazać się dla klienta rozczarowujące. Inna ewentualność: cenowe negocjacje nie zakończą się kompromisem. Na takie okoliczności warto przygotować plan B lub nawet C i D. W promieniu kilku lub kilkudziesięciu kilometrów od samochodu pierwszego wyboru wyszukujemy inne, w czym pomagają funkcje dwóch wymienionych platform z ogłoszeniami, np. dwóch kontrkandydatur.
W dalszej kolejności zasadny wydaje się telefoniczny lub e-mailowy kontakt z właścicielem pojazdu. Można wówczas dopytać o szczegóły, które nie zostały ujęte w ogłoszeniu, poprosić o dodatkowe zdjęcia i umówić się na spotkanie w celu ew. sfinalizowania transakcji. By podróż nie odbyła się na darmo, powinniśmy poprosić sprzedawcę, aby choćby na kilka godzin grzecznościowo zarezerwował dla nas auto, albo zawiadomił bezzwłocznie po tym, gdy dobije targu z innym klientem.
Uwaga: większość aut Polacy kupują i tak w zagłębiach handlarzy i już od Turka a nie od Niemca, więc będzie to kwestia przejścia z jednego placu na inny...
Krok drugi: w drogę
Na rynku samochodów używanych, zwłaszcza wtedy, gdy nabywca przyjeżdża z zagranicy, dominują transakcje gotówkowe. Dlatego przygotowania do wyprawy i zakupu można zacząć od wymiany PLN na EUR.
Korzystniejsze kursy niż banki czy przygraniczne kantory oferują serwisy internetowej wymiany walut.
Poprzez Cinkciarz.pl można nie tylko wymienić pieniądze, ale także wysłać międzynarodowy przekaz, gdyby np. strony umówiły się na zaliczkę on-line.
Przed wyjazdem musimy także rozstrzygnąć, czy nasz nowy nabytek dotrze do Polski na własnych kołach, czy też na lawecie? Plusy i minusy obu rozwiązań?
Pierwsze rozwiązanie [czyli na kołach] ogranicza koszty i czas podróży, ale zobowiązuje do wydatków i załatwienia formalności w niemieckim urzędzie komunikacyjnym, ponieważ Niemcy z zasady wyrejestrowują auta wystawiane na sprzedaż i należy później upoważnić je do poruszania się po drogach.
Drugie rozwiązanie [ laweta] z kolei zwalnia nas z potrzeby zdobycia tymczasowych tablic rejestracyjnych i ubezpieczenia na drogę do Polski, lecz równoważy się z potrzebą wypożyczenia lawety. Unikamy wtedy również jazdy samochodem, o którym tak naprawdę niewiele wiemy, co chyba należy potraktować jako zaletę drugiej formy transportu.
Krok trzeci: płacimy, badamy, rejestrujemy, ubezpieczamy
Załóżmy, że na miejscu sprawy potoczyły się po myśli kupującego. Doszło do uścisku dłoni ze sprzedającym. Transakcja się dokonała. Co dalej?
Przede wszystkim nie wolno zapomnieć o dokumentach:
- sporządzonej w dwóch jednakowych egzemplarzach umowie kupna-sprzedaży z podpisami obu stron,
- karcie pojazdu,
- dowodzie jego wyrejestrowania lub dowodzie rejestracyjnym.
Bez tych papierów zarejestrowanie auta w Polsce może okazać się niemożliwe.
Gdy chcemy wracać do Polski, prowadząc zakupiony wóz, to z wymienionymi wyżej dokumentami trzeba w Niemczech wybrać się do wydziału komunikacji (Zulassungstelle), żeby uzyskać tymczasowe tablice, ubezpieczenie na krótki okres i tymczasowy dowód rejestracyjny. Koszty: 60 euro za dowód, 75 euro za żółte, pięciodniowe tablice lub 200 euro za tablice z czerwonym paskiem, ważne miesiąc.
Uwaga: żółte tablice są jedynie ważne do granicy Niemiec i nie wolno na nich wyjechać (teoretycznie) a czerwone to tablice wyjazdowe na których wolno poruszać się także w Polsce…
Jeżeli formalności nie uda się załatwić tego samego dnia, bo np. urząd będzie już nieczynny, dojdą kolejne wydatki na nocleg i jedzenie. Powrót z zakupem umieszczonym na lawecie sprawia, że nie musimy się tym wszystkim przejmować, a formalne sprawy załatwimy w Polsce. Chodzi tutaj o: tłumaczenie dokumentów, badania techniczne, akcyzę, rejestrację i ubezpieczenie.
Przy podatku akcyzowym istotną rolę ogrywa pojemność skokowa pojazdu. Jeżeli jest mniejsza niż dwa tysiące centymetrów sześciennych, stawka wynosi 3,1 proc. katalogowej wartości auta, jednak przy pojemności wyższej niż dwa tys. taryfa wzrasta do 18,6 proc.
Skoro sprowadzamy ponad milion używanych aut rocznie, nie dziwi, że na polskim rynku funkcjonują firmy specjalizujące się w przygotowywaniu dokumentów do rejestracji. O ile nie narzucają wygórowanych prowizji, pozwalają zaoszczędzić sporo czasu i nerwów.
Tak czy owak, w wydziale komunikacji do rejestracji (256 zł), otrzymania dowodu, karty i tablic, potrzebujemy: umowy kupna-sprzedaży, potwierdzenia wyrejestrowania auta, karty pojazdu z tłumaczeniami, ew. tymczasowych tablic – z Niemiec; oraz potwierdzenia zapłaty podatku akcyzowego (3,1 lub 18,6 proc.) i zaświadczenia ze stacji kontroli pojazdów (98 zł) – z Polski.
Po przebrnięciu przez formalności w urzędzie pozostanie jeszcze kwestia wykupienia obowiązkowej polisy OC, ale przy droższych i nowszych autach warto także rozważyć dobrowolne ubezpieczenie AC.