Gdyby ktoś dziesięć lat temu zainwestował 100 tys. zł w dolary amerykańskie, dziś mógłby sobie pogratulować ponad 34 tys. zł zysku. To jednak igraszka w porównaniu z tym, ile dałoby się zarobić, lokując kapitał w bitcoinach. Zakup koron norweskich oznaczałby z kolei spore straty. Jeszcze większy deficyt przyniosłaby inwestycja w ruble. Najgorszym rozwiązaniem byłyby jednak bolivary.
Waluty, podobnie jak akcje, obligacje, udziały w funduszach, metale szlachetne czy nieruchomości, należą do najpopularniejszych narzędzi inwestorskich.
Inwestowanie w waluty wymaga sporej wiedzy i dynamicznych reakcji. Zmiany na tym rynku bywają istotne nawet w perspektywie kilku dni, tygodni lub miesięcy. Paradoksalnie wcale nie muszą być proporcjonalnie większe, gdy inwestycję obliczymy np. na dziesięć lat, nie reagując w tym okresie na wzrosty i spadki kursów.
Notowania walut zależą od co najmniej kilku czynników, np. sytuacji gospodarczej i geopolitycznej, decyzji banków centralnych, oczekiwań ekonomistów, poziomu inflacji, a ponieważ kursy dotyczą par walutowych, większość wymienionych składników należy pomnożyć razy dwa.
Wskazówka inflacyjna
Gdy inwestor dysponujący np. polską walutą rozważa inwestycyjny zakup np. euro, może zacząć od porównania poziomów wzrostu cen w Polsce i w strefie euro. Dane inflacyjne oficjalnie publikują banki centralne, stąd nie stanowią one tajemnicy.
Przykład. Rosnąca inflacja w strefie euro wobec spadającej inflacji w Polsce oznaczałaby osłabienie wspólnej europejskiej waluty w relacji do złotego. Kwestia wydaje się jednoznaczna i czytelna. Realia przynoszą jednak o wiele więcej komplikacji, ponieważ rosnące ceny odpowiadają za ledwie wycinek ogólnej kondycji walut.
Rosnąca inflacja wcale nie skazuje gospodarki i pieniądza na spadkowy kurs. Przeciwnie, w dość zgodnej opinii ekonomistów 2-procentowy wskaźnik podwyżek cen uchodzi za optymalny dla rozwoju gospodarczego państwa. Z kolei spadki cen, czyli deflacja, ograniczają tempo wzrostu PKB, co osłabia wartość waluty.
Nie wszystko w tej dziedzinie zależy zresztą od sytuacji i decyzji banku centralnego w konkretnym kraju. Ważną rolę odgrywają tu również czynniki zewnętrzne, np. notowania ropy i innych surowców energetycznych. One natomiast często się zmieniają, podlegając prawom popytu i podaży. Stąd trend zmieniających się cen w gospodarce państwa trafniej odzwierciedla inflacja bazowa, z której wyłącza się stawki w branżach paliwowej i produktów spożywczych.
Wskazówka stóp procentowych
Stopy procentowe, od których zależy oprocentowanie lokat i kredytów, stanowią kolejny element układanki cenowej. Banki centralne różnych państw oraz Europejski Bank Centralny, zmieniając poziom stóp, mogą chronić swoje gospodarki przed negatywnym oddziaływaniem inflacji bądź deflacji.
Dlaczego to ważne dla rynku walut? Ponieważ wyższe stopy procentowe w jednym państwie w porównaniu z drugim mogą wpływać na różny poziom rentowności obligacji skarbowych w tych krajach. Duże zainteresowanie obligacjami z wysoką rentownością pociągnie za sobą popyt na walutę, a tym samym zwiększy się prawdopodobieństwo wzrostu jej wartości.
Nie da się jednak sztucznie i przesadnie wywoływać w ten sposób popytu na obligacje. Wszystko dlatego, że przesadnie wysoki poziom stóp okaże się zgubny dla gospodarki. Przedsiębiorstwa i osoby prywatne przestaną korzystać z kredytów, inwestować i konsumować, ograniczając wzrost Produktu Krajowego Brutto.
Często banki centralne poszczególnych państw muszą podejmować działania w przeciwnym kierunku, by łagodzić skutki globalnych zagrożeń. Z taką właśnie sytuacją spotykaliśmy się w marcu 2020 r., gdy światu zajrzało w oczy widmo śmiertelnego koronawirusa. Liczne zachorowania i ofiary śmiertelne w wielu krajach oraz starania, by epidemia się nie rozprzestrzeniała, zakłóciły m.in. łańcuch dostaw towarów i płynność produkcji, doprowadziły też do załamania w branży turystycznej czy rozrywkowej.
W wielu krajach, w tym m.in. w USA i w Wielkiej Brytanii, po nadzwyczajnych posiedzeniach szefowie banków centralnych publikowali informacje o cięciu stóp procentowych. Cel takiego zabiegu polega na – jak mawiają analitycy – zwiększeniu płynności finansowej na rynku, innymi słowy, dostarczenie inwestorom „taniego” pieniądza. W skrajnych wypadkach stopy procentowe zyskiwały ujemny poziom, lecz z reguły sięganie po takie metody skutkuje m.in. obniżką notowań waluty.
Wskazówka rynkowych oczekiwań
W antycypacji trendów na rynku walut może pomagać podążanie za szacunkami ekspertów. Zazwyczaj przed publikacją istotnych danych gospodarczych ekonomiści precyzują swoje oczekiwania wobec poszczególnych parametrów. Może chodzić np. o: tempo wzrostu gospodarczego, stopę bezrobocia, zwiększenie liczby etatów, wysokość średniej płacy, liczbę zamówień w przemyśle lub usługach, skalę produkcji, nastroje przedsiębiorców i konsumentów czy nawet liczbę rozpoczętych budów domów itp.
Oczekiwania ekonomistów nie pozostają bez znaczenia, ponieważ później w zestawieniu z twardymi danymi określa się czy te drugie zawiodły, czy też przekroczyły tzw. konsensus rynkowy. Łatwo dopisać sobie ciąg dalszy: jeżeli oficjalne informacje wypadają poniżej wspomnianych i ustalanych wcześniej oczekiwań, z reguły nie oznacza to nic dobrego dla notowań waluty. Kiedy jednak dane liczbowe wypadają powyżej szacunków ekspertów, waluta może się umacniać.
Wskazówka bilansu handlowego
Różnicę między wartością eksportu a importu państwa nazywamy bilansem handlowym. Dla krajów, których gospodarki zależą od przemysłu, rolnictwa, usług, ogólna reguła, od której naturalnie zdarzają się wyjątki, nakazuje dążyć do dodatniego bilansu handlowego.
Gdy kraj eksportuje więcej towarów czy usług, niż importuje, zyskuje nadwyżkę w bilansie handlowym. Może to wpływać na podwyższony popyt na walutę takiego kraju. Gdyby sięgnąć jeszcze do wcześniejszej wskazówki, to jeśli nadwyżka przekroczy oczekiwania rynkowe, waluta może zyskać dodatkowo. Z kolei deficyt w międzynarodowej wymianie handlowej przekraczający konsensus może doprowadzić do deprecjacji wartości waluty.
Wskazówka długu publicznego
Do spadków i wzlotów jednostek monetarnych mogą się przyczyniać informacje o długu publicznym państwa. Jeżeli zadłużenie wzrasta w sposób niekontrolowany i przekraczający oczekiwania rynku, wzrastają również obawy o szanse na wyjście z zapaści, a w każdym razie inwestorzy mogą stać się bardzo ostrożni wobec obligacji i waluty pogrążającej się w deficycie gospodarki. Swoje trzy grosze mogą wówczas dodać agencje ratingowe, które wydają swego rodzaju świadectwo ekonomicznej kondycji i wiarygodności każdego państwa.
Rosnący dług publiczny oraz pogarszający się rating zwykle stanowią niepokojące sygnały dla inwestorów. Kapitał odpływa z państwa, którego perspektywy stają się mgliste, a waluta może szybko tracić na wartości.
Strategia inwestowania w waluty
Wyliczanka i zrozumienie elementarnych mechanizmów gospodarczych nie zagwarantują zysków w walutowych inwestycjach. Na pewno się przydadzą, ale w miarę wgłębiania się w temat okaże się, że czynników wpływających na kursy walut istnieje o wiele więcej, a – co wydaje się niezwykle istotne – ich znaczenie może się zmieniać w zależności o sytuacji na świecie.
Bywa też, że tzw. czynniki zewnętrzne, jak choćby eskalacja wojny handlowej mocarstw USA i Chin z końcówki 2019 r., mogą ważyć więcej niż czynniki wewnętrzne, czyli parametry gospodarcze państwa, np. w środkowej Europie.
Sukces w walutowych inwestycjach zależy jednak także od strategii inwestowania. Najkrócej mówiąc, trzeba w optymalnym momencie kupować i sprzedawać.
Do najczęściej stosowanych strategii walutowych inwestorów należy carry trade. Metoda polega na tym, by pożyczać pieniądze w państwach, których stopy procentowe są niskie, a kredyty tanie, by lokować kapitał w instrumentach denominowanych w walutach krajów z wysokimi stopami procentowymi. Trzeba tu jednak uważać na inflację. Jeżeli w okresie inwestycji w kraju z wysokimi stopami procentowymi poziom inflacji okaże się o wiele wyższy niż w państwie, w którym inwestor się zapożyczał, jego zysk okaże się w istocie pozorny.
Od bolivara do bitcoina
Inwestowanie w waluty często polega po prostu na spekulowaniu, które jednostki monetarne kupić, by następnie w krótszej lub dłuższej perspektywie sprzedać.
W rok cena, jaką płacimy np. w polskiej walucie za dolar amerykańskiego, może się wahać nawet o kilkadziesiąt groszy – rosnąć, spadać, następnie znów rosnąć itd. Jeżeli komuś udaje się kupować dolary, gdy są najtańsze i sprzedawać, gdy są najdroższe, to przy zaangażowaniu odpowiedniego kapitału, może mówić o istotnych zyskach.
Jak wyglądałyby ew. korzyści bądź straty w inwestycjach długoterminowych pozostawionych bez ingerencji? Oczywiście, wszystko zależy od doboru par walutowych. Załóżmy przykład: 7 marca 2011 r. wymieniliśmy po 100 tys. złotych na: euro, dolary amerykańskie, funty, franki, jeny, juany, korony czeskie, korony norweskie, korony szwedzkie i ruble. Mija dziesięć lat. 6 marca 2020 r. wracamy z pakietem walut do kantoru, by wymienić je na złote. Co się okaże?
W sumie będziemy na plusie. I gdyby z tego koszyka odrzucić trzy waluty, które przyniosły straty, byłby to zysk całkiem pokaźny. W szczegółach wyglądałoby to następująco: wymiana dolarów przyniosłaby ponad 34 proc. zysku, franków – ponad 32 proc. zysku, juanów – ponad 26 proc., euro i funtów po blisko 8 proc. Wymiana jenów i koron czeskich przyniosłaby już raczej symboliczny – w perspektywie dziesięciu lat – zysk, rzędu 3-4 proc.
Nie na wszystkich ujętych w przykładzie walutach udałoby się zarobić. Zakup koron szwedzkich przełożyłby się na blisko 10-procentową stratę, czyli z zainwestowanych 100 tys. zł zostałoby 90 tys. zł. Jeszcze gorzej wyszlibyśmy na inwestycji w korony norweskie – strata 20 proc. kapitału. Największy ubytek powstałby po wymianie rubli – ok. 45 proc. To znaczy, że z zainwestowanych 100 tys. zł po dziesięciu latach zostałoby tylko 55 tys. zł.
Po rekordowe zyski i straty trzeba by sięgnąć poza wymieniony w przykładzie koszyk walut. Utratą ponad 91 proc. kapitału zakończyłaby się inwestycja w argentyńskie peso. Wszystko stracilibyśmy, wymieniając 10 lat temu złote na boliwary. Trudno uwierzyć, ale wówczas za jednostkę wenezuelskiej waluty trzeba było zapłacić aż 2,7 tys. zł, dziś natomiast wystarczy ułamek grosza…
By zyskać majątek, należało ze świata walut odważyć się na krok do świata kryptowalut. Dziesięć lat temu jeden bitcoin kosztował – w przeliczeniu – ok. 2,53 zł, po upływie tego okresu (5.03.2020 r.) już niemal 35 tys. zł, a to oznacza zysk na poziomie 1 376 083 proc., a przecież bitcoin i tak kosztuje obecnie ledwie ok. jedną trzecią ze szczytów wartości z grudnia 2017 r., kiedy jednostka najpopularniejszej kryptowaluty notowana była na poziomie niemal 20 tys. dolarów, czyli ok. 76 tys. zł.