Panika na rynku obligacji. Koszty emisji włoskiego długu w porównaniu z początkiem maja wzrosły półtorakrotnie. W tym samym czasie inwestorzy tracą kilkanaście procent kapitału, posiadając obligacje Włoch. Strach o rozpad strefy euro przekłada się np. na wzrost wartości franka, który kosztuje już 3,76 zł - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Efekt zarażania powraca. Jeszcze kilka dni temu większość obserwatorów rynkowych bagatelizowała sytuację we Włoszech. To był poważny błąd. Populistyczne pomysły gospodarcze przerodziły się w konstytucyjny kryzys nad Tybrem i zagrażają całej strefie euro. Obligacje skarbowe Italii są notowane na takich poziomach, jakby kraj był w poważnym kryzysie gospodarczym i faktycznie groziła mu niewypłacalność bądź opuszczenie strefy euro.
Kupiłeś włoskie obligacje? Przegrałeś życie
6 maja rentowności włoskiego długu zapadającego za 7 lat wynosiły 1,1 proc. To oznacza, że pożyczając rządowi Italii dostawaliśmy ok. 1,1 proc. rocznie z zainwestowanego kapitału. 29 maja rentowności sięgnęły 2,9 proc., czyli o 1,8 pkt proc. więcej. Co to oznacza dla przeciętnego inwestora?
W ciągu zaledwie trzech tygodni stracił on ok. 11 proc. kapitału na 7-letnich obligacjach, gdyby chciał w tym momencie sprzedać nabyte 6 maja instrumenty dłużne. To gigantyczna strata, biorąc pod uwagę, że są to obligacje skarbowe i fakt, że zwykle, wyłączając poważny kryzys, ruchy związane z tymi instrumentami są bardzo ograniczone.
Patrząc z kolei punktu widzenia emitenta obligacji, czyli włoskiego rządu, teraz koszty emisji długu są o 150 proc. wyższe, biorąc pod uwagę notowania z początku maja i fakt, że według Ministerstwa Skarbu średnia zapadalność włoskiego długu wynosi właśnie 7 lat. Do tego właśnie doprowadził kryzys polityczny we Włoszech oraz podawanie w wątpliwość, czy Rzym pozostanie częścią strefy euro.
Frank na szczytach
Nierealistyczny program gospodarczy Ruchu 5 Gwiazd oraz Ligii przerodził się w ciągu ostatniego tygodnia w kryzys konstytucyjny, po tym jak powołany jeszcze przez poprzedni parlament prezydent Sergio Mattarella nie zgodził się na eurosceptycznego ministra finansów Paolo Savone.
Chociaż Mattarella miał prawo odrzucić ministra, to zagrał ryzykowanie i wbrew oczekiwaniom wyborców uniemożliwił powołanie populistycznego rządu. Obecnie urzędujący techniczny gabinet (przedstawiony przez Mattarellę) najpewniej nie dostanie wotum zaufania w zdominowanym przez populistów parlamencie, co prawdopodobnie wczesną jesienią doprowadzi do kolejnych wyborów. Nowa kampania, co jest najbardziej niebezpieczne, będzie teraz przebiegać pod dyktando pytania: czy Włochy mają pozostać częścią obszaru wspólnej waluty i Unii Europejskiej, czy też nie?
Inwestorzy zwykle obawiają się takich zerojedynkowych wyborów, zwłaszcza że nastroje mogą się radykalizować w kolejnych tygodniach, gdyż zwolennicy Ruchu i Ligi w jakimś stopniu mogą się czuć oszukani ostatnimi wydarzeniami i ta złość może ujawnić się przy urnach wyborczych.
Warto także podkreślić, że rynek nie tylko wycenia to, co się dzieje we Włoszech. Widać przepływ kapitału do niemieckich obligacji skarbowych, które są gwarantem kapitału w momencie rozpadu strefy euro. Rośnie też wartość franka, który w ciągu miesiąca zyskał do euro ponad 4 proc. Spowodowało to także wzrost CHF/PLN powyżej granicy 3,75. Efekt zarażania w postaci obaw o strefę euro już więc działa.
Niezwykle gorące lato
Bieżący kryzys będzie bardzo trudny do zamiecenia pod dywan. Włochy już nie tylko ryzykują cięcie ratingu do poziomu śmieciowego, ale idą też na otwartą walkę obozów pro i antyeuropejskiego w kolejnych miesiącach. Ryzyko rozpadu strefy euro staje się realne.
Poważne zagrożenie dotyczące dalszego uczestnictwa Włoch w obszarze wspólnej waluty wpłynie negatywnie na sytuację gospodarczą całej Unii, w tym również Polski. Niepewność co do przyszłości UE będzie nam towarzyszyć przez całe lato, a to oznacza wolniejszy wzrost gospodarczy, gorsze nastroje przedsiębiorców, większą zachowawczość konsumentów i prawdopodobnie dalej drożejącego franka oraz dolara.