Błyskotliwy pomysł na biznes oraz szyld, wobec którego trudno przejść obojętnie – tak zaczyna się historia globalnej firmy Cinkciarz.pl świętującej 10. urodziny.
Cinkciarz.pl debiutował na rynku w 2010 r. Cofnijmy się jednak o jeszcze kilka lat. Informatyk Marcin Pióro prowadzi sieć kantorów stacjonarnych. Spłaca też kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich. Wie, że tysiące Polaków, chcąc nie chcąc, wymieniają złote na franki po zawyżonych bankowych kursach, by uiszczać kolejne raty kredytu. Między innymi dlatego twórca Cinkciarz.pl decyduje się przenieść swój biznes do sieci. Przyciąga frankowiczów, ale też bardzo wielu prywatnych i biznesowych klientów, którzy potrzebują walut. Oferuje im o wiele niższe spready niż banki, a uwagę przykuwa dość odważną nazwą.
– Od początku istnienia serwisu jej buńczuczny i przekorny charakter generował kontekst emocjonalny. Nazwa jest łatwa do zapamiętania i budząca skojarzenia z wymianą walut – komentuje już w dobie międzynarodowych sukcesów firmy jej wiceprezes Piotr Kiciński.
O jakich emocjach mowa? Tu znów trzeba się cofnąć w czasie, ale tym razem o kilkadziesiąt lat, wprost do PRL, czyli ustroju, w którym to, co było oficjalnie zabronione, w istocie stanowiło codzienność.
Po walutę do cinkciarza
Potrzeba matką wynalazków. Co robi Polak, gdy chce zdobyć dolary, ale żyje w realiach bez kantorów? Znajdzie kogoś, kto te dolary ma i odsprzeda. W latach 70-80. i jeszcze na początku lat 90. ubiegłego wieku zajmowali się tym ludzie zwani cinkciarzami. „Biznesmeni tamtych czasów. Królowie życia. To oni rozdawali karty na ulicach wielkich miast” – opisywała przeszłość Polskatimes.pl.
By znaleźć cinkciarza, wystarczyło podejść pod Pewex, czyli sklep, w którym sprzedawano towary za dolary. Krążyli także pod luksusowymi hotelami, a tych kilkadziesiąt lat temu nie było przecież zbyt wiele.
Ubrani… trudno powiedzieć, że gustownie, ale na pewno bardziej kolorowo niż większość tzw. szarych obywateli. Zachęcali, by korzystać z ich usług, zagadując przechodniów z angielska: „Change money!” lub też „Change cash!”. To właśnie przez nieudolną wymowę tej drugiej frazy zaczęto nazywać ich cinkciarzami.
Chyba nawet nie marzyli wtedy o własnych kantorach. Waluty wymieniali ot tak na chodniku czy też w bramie, mimo to finansowo powodziło im się znakomicie. Dolary, marki, funty czy franki kupowali od cudzoziemców lub od wracających do kraju zarobkowych emigrantów, którym o wiele bardziej opłacała się uliczna transakcja niż wymiana po oficjalnym bankowym kursie.
Przaśny handel walutami kończył się na początku lat 90. Obowiązywała już wówczas ustawa zezwalająca podmiotom prywatnym na skup i sprzedaż dewiz. Co bardziej zaradni cinkciarze otwierali własne kantory. Inni jeszcze podejmowali próby ulicznej „walki”. I chociaż w okolicach kantorów wciąż proponowali atrakcyjne kursy wymiany, to powoli odchodzili w zapomnienie. Jak się jednak dziś okazuje, nie tak do końca...
Po walutę do Cinkciarz.pl
Upływający czas często oczyszcza wspomnienia z negatywnych emocji i sprawia, że na wydarzenia z przeszłość zaczynamy patrzeć z pewnym sentymentem. Tym właśnie tropem poszedł założyciel Marcin Pióro, już w 2007 r. wykupując domenę Cinkciarz.pl.
Trzy lata później ludzie znów mogli udać się po waluty do cinkciarza, tyle że już takiego w wersji 2.0. W Cinkciarz.pl jak przed laty klienci zastali kursy o wiele korzystniejsze niż w banku, a do tego gwarancję szybkości, przejrzystości i bezpieczeństwa transakcji, a przy tym w ogóle nie musieli wychodzić z domu, by zyskać na koncie pożądaną walutę.
Konkurencja pozazdrościła tej nazwy
W 2010 r. rynek usług finansowych online w Polsce dopiero raczkował. Niemniej jednak Cinkciarz.pl wyróżniał się na tle innych serwisów z kantorem lub walutą w nazwie. – Okazało się, że nazwa to nasza wielka zaleta, strzał w dziesiątkę. Kontrowersje wokół tego szyldu tylko nam pomogły – komentuje po latach Piotr Kiciński.
Zdarzyło się zresztą, że rynkowi konkurenci pozazdrościli Cinkciarz.pl nazwy i popularności. Doszło do sporu o wykorzystanie słów „cinkciarz” i „Cinkciarz.pl” w pozycjonowaniu stron. Sprawa dotarła aż do Sądu Unii Europejskiej w Luksemburgu, a ten w 2019 r. przyznał rację spółce Cinkciarz.pl, której znak towarowy „cinkciarz” został zaatakowany przez konkurenta – spółkę Currency One.
Sąd UE uznał, że słowo „cinkciarz” może być chronionym znakiem towarowym. Tym samym spółka Cinkciarz.pl zachowała monopol w Unii Europejskiej na posługiwanie się słowem „cinkciarz” w sektorze finansowym i dla usług wymiany walut.
Siostra Conotoxia
Gdy jednak firma, zyskując w Polsce silną pozycję, postanowiła podbić świat, pojawiła się potrzeba stworzenia nowego brandu.
Coś, co przyczyniło się do sukcesu na krajowym rynku, za granicą mogło okazać się balastem. Dla obcokrajowców słowo cinkciarz nic nie znaczy, a na dodatek jest trudne do wymówienia.
Aby zagraniczni klienci nie połamali sobie języków, w 2015 r. powstał globalny brand Conotoxia. Nazwa nie wzięła się z przypadku. Conotoxia Holding to grupa spółek świadczących usługi finansowe, które udostępnia portal Cinkciarz.pl.
Conotoxię mogą już znać klienci w Stanach Zjednoczonych i państwach Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Gdyby zechcieli doszukiwać się genezy brandu, prawdopodobnie dotrą do lektury o zabójczej skuteczności konotoksyn morskich stożków, lecz mogą poprzestać na tym, że ta nazwa po prostu dobrze brzmi i łatwo zapada w pamięci.