Grecja może porównać swój los do Syzyfa. Wtoczenie na górę głazu, czyli zbudowanie takiej strategii makroekonomicznej, by wejść na drogę trwałego wzrostu PKB i redukcji zadłużenia, jest praktycznie niemożliwe. W przeciwieństwie do znanego mitu Ateny nigdy nie zobaczą żadnego wierzchołka dającego nadzieję końca kryzysu. Zadłużeniowy głaz będzie ich przygniatał natychmiast, gdy ledwie go ruszą - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
W czwartek ministrowie strefy euro spotykają się w Luksemburgu, by zdecydować, co zrobić z Grecją, której za dwa miesiące kończy się dopływ gotówki z ostatniego planu pomocowego ustalonego w 2015 r. Na stole jest kilka opcji, łącznie z warunkową redukcją zadłużenia. Jednak niezależnie od tego, jakie decyzje zostaną podjęte, ani gospodarka Grecji, ani wierzyciele nie będą spać spokojnie przez kolejne dekady.
Dobre złego początki...
Na pierwszy rzut oka sytuacja Grecji nie wygląda tak tragicznie. Zarówno w tym, jak i w przyszłym roku wzrost PKB wyniesie ok. 2 proc. według wiosennych szacunków Komisji Europejskiej. Budżet oraz rachunek obrotów bieżących są zbilansowane i nawet udało się uzyskać pierwotną nadwyżkę sektora finansów publicznych (bez kosztów obsługi długu) na poziomie 3,5 proc. PKB, czyli ambitny cel wierzycieli, w który wielu wątpiło.
Niestety, kilka podstawowych wskaźników nie zmienia ogólnego obrazu Grecji, jej słabości strukturalnych i braku perspektyw silnego wzrostu. Według danych OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju “Economic Survey of Greece 2018”) poziom inwestycji jest niższy o ponad 60 proc. niż dekadę temu, a udział kredytów zagrożonych sięga prawie 50 proc. (dla małych i średnich przedsiębiorstw niespełna 70 - według danych MFW z 2017 r.).
Napływ zagranicznych inwestycji w relacji do PKB pozostaje wielokrotnie niższy niż średnio w krajach OECD czy UE. Nadal także nie widać, by zaufanie wracało do Greckiej gospodarki. W kryzysowych latach 2010-2015 wypłynęło ponad 100 mld euro depozytów (z 240 mld euro) i te środki w ogóle nie wróciły. Dlaczego?
Fikcja prywatyzacji
Nie jest tajemnicą, że piętą achillesową Greków jest znaczne zaangażowanie kapitału państwowego w większość sektorów gospodarki. Przez wiele lat oczekiwano, że wierzyciele zmuszą do prywatyzacji greckie władze. Nic takiego jednak się nie pojawiło. Sprzedaż nieefektywnie wykorzystywanego majątku idzie jak po grudzie, co dramatycznie obniża wiarygodność Hellady.
W 2011 r. Grecy obiecywali, że do 2015 r. sprywatyzują państwowy majątek o wartości 50 mld euro. W 2015 r, gdy Ateny negocjowały kolejny pakiet pomocowy, okazało się, że do żadnej prywatyzacji nie doszło. Za to jako zachętę dla wierzycieli ponownie obiecywano, że majątek o wartości 50 mld euro (cały czas ten sam oczywiście) zostanie sprzedany do 2019 r.
Finalne zapisy umowy z kredytodawcami zakładały, że nie 50, ale 22 mld euro będzie uzyskane z prywatyzacji do 2020 r. Ile do tej pory prywatnych pieniędzy udało się pozyskać? Niecałe 5 mld euro.
Spór wierzycieli o dług do PKB: 96, a może 275 proc.?
Nowa pomoc Grecji była teoretycznie udzielana po analizie stabilności zadłużenia (DSA). Problem w tym, że w zależności od ośrodka analitycznego (MFW) czy Komisji Europejskiej (KE) wyniki są diametralnie inne.
Według szacunków KE (Compliance Report ESM Stability Support Programme for Greece) z marca br. DSA pokazuje, że dług do PKB z obecnych 180 proc. spadnie w 2030 r. do 127 proc., a w 2060 do 96 proc. W takim scenariuszu jego obsługa byłaby możliwa i Ateny mogłyby regulować swoje zobowiązania w stosunku do wierzycieli (czyli europejskich podatników, którym są winni ponad 200 mld euro).
Niestety, prognozy KE mogą być oparte na zbyt optymistycznych założeniach (nadwyżki budżetowej i tempa wzrostu PKB). Analiza DSA przeprowadzona przez MFW sugeruje, że dług do PKB po krótkim okresie spadku wzrośnie do poziomu 275 proc., czyli prawie o 200 pkt proc. więcej niż w danych KE. Dodatkowo według MFW coroczne potrzeby pożyczkowe brutto (nowe zadłużenie i konieczność obsługi starego) to ponad 60 proc. PKB. Normalnie nie powinno to być więcej niż kilka proc. To jest między innymi powód, dlaczego Fundusz nie zaangażował się finansowo w mijający program pomocy dla Grecji. Jest to prawdopodobnie również główna przyczyna, dlaczego kapitał zagraniczny nie chce inwestować w Helladzie, a gospodarstwa domowe i lokalni przedsiębiorcy wolą trzymać aktywa za granicą.
Problem będzie wracał
Brak prywatyzacji, niewystarczająca liczba reform i nierealistyczne cele gospodarcze narzucone przez europejskich wierzycieli spowodują, że zagrożenia związane z Grecją wrócą ze zdwojoną siłą. Będzie to szczególnie widoczne, gdy coraz większa część finansowania będzie musiała być pozyskiwana na zasadach rynkowych, a koniunktura ulegnie pogorszeniu.