Argentyna pogrąża się w coraz głębszym kryzysie. Szalejąca inflacja, dramatyczna przecena peso, uporczywa recesja i powrót kontroli przepływu kapitału. Jak to możliwe, że reformatorska ekipa prezydenta Macriego doprowadziła do tak fatalnej sytuacji gospodarczej, z której cieszy się praktycznie tylko wąska grupa osób nielegalnie handlujących zagraniczną walutą? - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Gdy w 2015 roku, po 12 latach populistycznych rządów rodziny Kirchnerów, na stanowisko prezydenta Argentyny został wybrany centroprawicowy i prorynkowy Mauricio Macri, wydawało się, że kraj wreszcie wychodzi na prostą.
Obywatele mieli już dość dwucyfrowego wzrostu cen, rosnącej skali ubóstwa, trudności w prowadzeniu działalności gospodarczej, korupcji, fałszowania oficjalnych statystyk czy braku w dostępie do zagranicznych walut. Koniec tych wszystkich patologii zapowiadał Macri i jego koalicja “Zmieńmy się”.
Zmiana, ale tylko na krótko
Cztery lata temu Argentyńczycy byli przygotowani na wyrzeczenia. Wiedzieli, że kraj był fatalnie rządzony, a lewicowy populizm ósmy raz w historii doprowadził państwo do bankructwa.
Co ciekawe, wbrew obawom, przejście do bardziej otwartej i rynkowej gospodarki nie było takie straszne. Dostosowanie do rzeczywistości gospodarczej (urealnienie kursu waluty, rezygnacja z ceł eksportowych na produkty rolne, rezygnacja z subsydiowania energii elektrycznej) przebiegało względnie spokojnie i w przeciwieństwie do sytuacji w Polsce 30 lat temu nie wywołało dramatycznego wzrostu bezrobocia i głębokiej recesji. Dlaczego?
Terapia łagodna zamiast szokowej to zła decyzja
Macri, w przeciwieństwie do zmian w Polsce, zastosował terapię mniej szokową. Nie przeprowadzono szerokiej prywatyzacji, a zatrudnienie w sektorze publicznym pozostało wysokie. Łagodne dla obywateli przejście do nowej rzeczywistości umożliwiła także zbyt hojna indeksacja wynagrodzeń. Pensje silnie wzrosły, gdyż utrzymano zasadę uzależnienia ich od inflacji, a ta historycznie została zrewidowana w górę po urealnieniu danych statystycznych.
Poczucie bogactwa i dostęp do zagranicznych dóbr oraz usług umożliwił także gigantyczny napływ kapitału do Argentyny (głównie z USA). Inwestorzy “kupili” zapewnienia Macriego, że Argentyna populizm ma już za sobą. Niestety kapitał ten był przede wszystkim kapitałem spekulacyjnym, który chciał głównie skorzystać ze względnie wysokich stóp procentowych.
Chociaż w 2014 roku Argentyna zbankrutowała, a przez poprzednie lata miała praktycznie uniemożliwiony dostęp do zagranicznego kapitału, w sierpniu 2016 roku jednego dnia była w stanie sprzedać obligacje o wartości ponad 16 mld dolarów przy całkowitym deklarowanym popycie na te instrumenty ze strony inwestorów na poziomie 68 mld dolarów. Według szacunków Bloomberga nigdy wcześniej żaden kraj należący do grupy państw rozwijających się nie pozyskał tak dużo kapitału jednego dnia.
Czas na brutalne przebudzenie
Poza zbyt wolnym przeprowadzaniem reform i zachłyśnięciem się kapitałem zagranicznym Argentyna ma jeszcze jeden bardzo poważny problem — silne uzależnienie od rolnictwa.
Aż 62 proc. całego eksportu Argentyny stanowi eksport produktów rolnych, podczas gdy w OECD jest to średnio 10 proc. Natomiast zatrudnienie w tym sektorze wynosi tylko 2 proc., a w OECD 5 proc. Soja, kukurydza, pszenica, olej słonecznikowy, wieprzowina czy drób stanowiły i nadal stanowią główne źródło napływu walut zagranicznych.
Jednak ceny tych towarów silnie się zmieniają i są uzależnione od nieprzewidywalnego zjawiska, jakim jest pogoda. Dodatkowo przez lata były wykorzystywane jako, nomen-omen, dojna krowa przez rządy, które nakładały na producentów cła eksportowe, by z jednej strony uzyskiwać wpływy do budżetu (dochodzące do 20 mld dolarów rocznie), a z drugiej utrzymywać niskie ceny żywności w kraju.
Ta “sprytna” strategia powodowała, że poza nielicznymi wyjątkami, produktywność rolnictwa (a zwłaszcza hodowli zwierząt) rosła w Argentynie bardzo wolno ze względu na niedoinwestowanie (dane OECD “Agricultural Policies in Argentina”). Trudności w dostępie do zagranicznych walut także zmniejszały możliwości inwestycyjne gospodarstw rolnych. Zbyt duży jest także udział bardzo dużych gospodarstw, które ze względu na niestabilność prawa, zamiast poprawiać efektywność, zwiększają jedynie areał upraw.
Duma Argentyńczyków i źródło ich bogactwa z końca XIX i początku XX wieku (zamożność na obywatela była porównywalna tej w USA) staje się teraz przekleństwem. Dobra koniunktura na rynku towarów rolnych wprowadza Argentynę w konsumpcyjny błogostan, a pojawiające się cykliczne spadki cen brutalnie ich z tego stanu wybudzają. I tak od ponad 100 lat.
Dobre chęci nie wystarczą
Niewystarczająca skala początkowych reform to główny grzech Macriego. Do tego w sezonie 2017/2018 Argentynę nawiedziła największa od 50 lat susza, która spowodowała spadek produkcji soi o ponad 30 proc.
W 2018 skończyła się także hojność zagranicznych inwestorów, którzy zobaczyli, że Macri nie jest w stanie wypełnić obietnic wyborczych (niska inflacja, wzrost gospodarczy) i Argentyna musiała się zwrócić do MFW o pomoc finansową (finalnie 57 mld dolarów).
MFW w Argentynie ma fatalną opinię ze względu na obwinianie funduszu o potężny kryzys z przełomu wieków. Poza ciosem ekonomicznym dla ekipy Macriego była to również porażka wizerunkowa i idealny argument dla lewicowych populistów do atakowania centroprawicy.
W kolejnych miesiącach było już tylko gorzej. Argentyńskie peso straciło połowę wartości w okresie od marca 2018 do marca 2019. Dług, denominowany głównie w dolarze, stał się praktycznie niespłacalny, a inflacja przekroczyła 50 proc., chociaż Macri 4 lata wcześniej obiecywał, że będzie to 5 proc.
Kryzys gospodarczy i polityczny w pełni
Drugim dramatycznym momentem dla Argentyny był wynik prawyborów 11 sierpnia br. Obowiązkowe głosowanie ujawniło fatalny wynik Macriego, znacznie niedoszacowany przez sondaże. Lewicowy Alberto Fernandez (jego kandydatem na wiceprezydenta jest Cristina Kirchner, która rządziła w latach 2007-2015) zdobył ponad 47 proc. głosów, a obecny Macri uzyskał o 15 pkt proc. mniej. Gdyby ten wynik został powtórzony za półtora miesiąca w regularnych wyborach, wtedy Fernandez wygra plebiscyt już w pierwszej turze.
Wiadomość ta spowodowała dalsze, ok 30-procentowe osłabienie peso. Dodatkowo władze arbitralnie przesunęły spłatę części obligacji, co de facto można uznać za niewypłacalność. Kropką nad i oraz symboliczną porażką Macriego była konieczność wprowadzenia kontroli przepływu kapitału (limity zakupu zagranicznych walut, nakaz ich sprzedaży dla eksporterów).
Ograniczenie w dostępności do dolarów powoduje, że powraca symbol rządów Kirchnerów, czyli uliczny handel twardą walutą. Kilka dni temu “Financial Times” w artykule “Argentina’s black market money changers expect resurgence in business” pisał, jak na handlowym deptaku w centrum Buenos Aires słychać już “Cambio, cambio!”, czyli hasło kojarzone z wymianą walut, tak charakterystyczne dla okresu Kirchnerów.