Coś, co wczoraj byłoby początkiem otwartej wojny walutowej, dziś – w dobie pandemii – zyskuje wymiar akceptowalnej interwencji. Największą w swojej historii przeprowadził właśnie Narodowy Bank Polski i nie wyklucza kolejnych. Na czym polega interwencja walutowa, jak wpływa na kurs waluty i jak wygląda w innych krajach – pisze Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.
NBP na wielką skalę skupował w grudniu waluty obce, by zatrzymać postępujące umocnienie złotego. Dlaczego? Słabsza waluta z zasady zwiększa konkurencyjność eksportu i w konsekwencji wspiera wzrost gospodarczy.
Adam Glapiński, prezes NBP, ocenił, że grudniowa interwencja była nieporównywalna z wcześniejszymi. Jej wartość można śmiało szacować na kilkanaście miliardów złotych.
Lepsze interwencje niż ujemne stopy?
Z opublikowanych w piątek wypowiedzi prezesa NBP wynika, że polski bank centralny jest gotowy, by ponownie interweniować na rynku walutowym „dla dobra sytuacji gospodarczej”. Jednocześnie padło zastrzeżenie, że nie ma konkretnej wartości kursu złotego, który wywoła interwencję.
NBP dopuszcza również możliwość wprowadzenia ujemnych stóp procentowych, gdyby doszło do radykalnego pogorszenia się perspektyw wzrostu gospodarczego. Taki krok miałby jednak charakter ostateczny. Instrumentami preferowanymi przez NBP byłyby zapewne kolejne interwencje i rozszerzenie skali prowadzonego od wiosny ub.r. skupu aktywów. Stanowisko Rady Polityki Pieniężnej będzie ciążyć złotemu i w najbliższych tygodniach kurs EUR/PLN powinien pozostawać lekko powyżej 4,50, a CHF/PLN pozostawać w okolicy 4,20.
Nie tylko NBP: Szwecja, Izrael, Chile...
W tygodniu, gdy Narodowy Bank Polski oficjalnie dodał interwencje walutowe do swojego instrumentarium, trzy inne banki centralne zdecydowały się na podobny krok. Chodzi o władze monetarne Szwecji, Izraela i Chile. Ich motywacje są jednak odmienne.
Korona szwedzka była najsilniejszą z głównych walut w 2020 r. Obrazuje to m.in. kurs SEK/PLN, który wzrósł aż 12 proc., w końcówce grudnia przekraczał nawet chwilowo 0,46 i tym samym przyjmował wartości najwyższe od 2017 r.
To jednak nie umocnienie szwedzkiej waluty jest powodem, dla którego bank będzie w kolejnych trzech latach sprzedawał na rynku 5 mld koron miesięcznie, co przekładać się będzie na codzienne zakupy rzędu 25-30 milionów dolarów. W tym wypadku chodzi o zastąpienie przez bezpośrednie zakupy pożyczek w walutach obcych jako sposobu zarządzania rezerwami, co ma przynieść oszczędności budżetowe.
Efekt takich zabiegów dla kursu korony będzie znikomy. Skala zakupów walut odpowiada ułamkowi dziennego obrotu na rynku szwedzkiej waluty. Cecilia Skingsley z Sveriges Riksbank cały czas podkreśla, że poziomy EUR/SEK bliskie 10,00 nie martwią banku centralnego. Dla inwestorów jest to jednak zaproszenie do kupowania szwedzkiej waluty, postrzeganej jako jednego z głównych beneficjentów perspektywy globalnego powrotu inflacji i odbicia wzrostu.
W połączeniu z nastawieniem RPP, która zbudowała tamę dla EUR/PLN pod poziomem 4,50 zł, można założyć, że w najbliższych tygodniach SEK/PLN będzie utrzymywać się na obecnych, wysokich poziomach.
Chile z kolei zwiększy swoje rezerwy walutowe o ponad 30 proc. w ramach polityki makroostrożnościowej i aby poprawić ocenę wiarygodności kredytowej przed kolejnymi trudnymi dla finansów publicznych latami.
Najbardziej podobną ścieżkę do NBP wybrał Bank Izraela, który już w poprzednim roku bardzo aktywnie, lecz bezskutecznie próbował zahamować zniżkę kursu USD/ILS, napędzaną potężną nadwyżką na rachunku bieżącym oraz napływem kapitału portfelowego na rynek obligacji skarbowych.
Wobec słabego dolara kolejne banki zaniepokoi siła waluty
W ostatnim roku dolar amerykański wyraźnie stracił w stosunku do wszystkich bez wyjątku walut gospodarek rozwiniętych, ale także wielu walut z koszyka rynków wschodzących (emerging markets), do którego należy m.in. złoty.
W tym kontekście można śmiało przyjąć, że coraz więcej banków centralnych otwarcie powie, że niepokoi je siła rodzimej waluty. Wyjątkowe, pandemiczne warunki będą przy tym zwiększać tolerancję dla zabiegów osłabiających walutę, które w normalnych warunkach zostałyby napiętnowane jako zaczątek wojen walutowych.
W gronie walut, których notowania są elementem gospodarczej układanki, szczególnie bacznie monitorowanych przez władze monetarne, od lat na pierwszy plan wysuwa się frank szwajcarski. W 2020 r. dołączył do niego jen japoński, który dla inwestorów pełni podobną rolę tzw. bezpiecznej przystani dającej schronienie dla kapitału w burzliwych czasach.
Silny trend wzrostowy euro względem dolara w ostatnich miesiącach także wywołał popłoch w Radzie Prezesów Europejskiego Banku Centralnego. Zamanifestowanie zaniepokojenia tą tendencją przygasiło na kilka tygodni jej impet i wymusiło na uczestnikach rynku ostrożność. Uwzględniając główne miary wyceny fundamentalnej, następny w kolejce może być dolar nowozelandzki.
Gdy skończy się pandemia
Czy interwencje walutowe to dobry kierunek? Wiele wskazuje na to, że gdy szczepionki pozwolą przezwyciężyć pandemię, na globalnym odbiciu wzrostu skorzystają przede wszystkim te waluty, z których siłą nie będą walczyć władze pieniężne. Obecnie, wśród głównych walut można tak postrzegać przede wszystkim funta szterlinga, koronę norweską, koronę szwedzką czy dolara kanadyjskiego.
Obecnie nic nie wskazuje, by umocnienie którejkolwiek z czterech wymienionych walut miało się spotkać z kontrą banku centralnego Anglii, Norwegii, Szwecji czy Kanady (ostatniej interwencji Sveriges Riksbank nie wywołała troska o nadmierną siłę korony szwedzkiej). Jednocześnie każda z tych walut jest mocno związana z apetytem na ryzyko i globalną koniunkturą.
Waluty te zwyczajowo dobrze radzą sobie w czasie gospodarczej prosperity i hossy na rynkach akcji, a tracą, gdy przez światową gospodarkę i międzynarodowe rynki finansowe przechodzą turbulencje. Na dodatek losy korony norweskiej i dolara kanadyjskiego nierozerwalnie złączone są z rynkami surowców energetycznych, a ropa naftowa – dzięki ograniczeniom wydobycia, odbiciu wzrostu gospodarczego i majaczącego na horyzoncie poluzowania pandemicznych restrykcji – powinna utrzymywać wzrostową trajektorię.