Wystarczył zaledwie tydzień, by fiaskiem zakończył się kluczowy punkt przygotowywanej miesiącami reformy gospodarczej Wenezueli. Ekipie prezydenta Maduro nie udało się ustabilizować lokalnej waluty. Z każdym dniem coraz trudniejsze staje się życie Wenezuelczyków, i to nie tylko ze względu na braki żywności czy leków, ale nawet wody - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
60 boliwarów za dolara - taki miał być od 20 sierpnia kurs wymiany wenezuelskiej waluty na amerykańską. Informacją tę przekazywały tradycyjne i elektroniczne media w kraju prezydenta Nicolasa Maduro. Nadchodzącą stabilizację walutową promowały także ministerstwa, bank centralny czy konta twitterowe powiązane z propagandową machiną rządu.
Rzeczywistość gospodarcza, co nie powinno być wielkim zaskoczeniem, okazała się bardziej brutalna. Według danych DolarToday tylko w pierwszy dzień po wprowadzeniu reform boliwar stracił 10 proc. do dolara. Obecnie przecena wenezuelskiej waluty sięga 30 proc. i za dolara trzeba płacić 84,31 boliwara. Dlaczego mozolnie przygotowywane zmiany nie przetrwały nawet tygodnia?
Zagraniczne zło
Wenezuela nie jest pierwszym krajem, w którym wystąpiła hiperinflacja (obecnie w granicach 100 tys proc. rocznie). Najłatwiej ten problem rozwiązać, wiążąc, przynajmniej czasowo, lokalną walutę np. z dolarem amerykańskim. By jednak ten proces się powiódł, konieczne jest zapewnienie odpowiedniego wpływu zagranicznych walut do kraju poprzez eksport, przyciągnięcie zagranicznych inwestycji i zaakceptowanie międzynarodowej pomocy w powiązaniu z reformami.
Wenezuela eksportuje praktycznie tylko ropę. I podobnie jak państwa np. Zatoki Perskiej mogłaby dzięki temu stosunkowo dobrze prosperować. Niestety, ideologia socjalizmu zaczęła górować nawet nad interesem rządzących. Mimo ryzyka buntu władze w Caracas zdecydowały się na konfrontację z zagranicznymi przedsiębiorstwami. Zamiast symbiozy w eksploatacji surowców energetycznych, polegającej na dostarczaniu technologii za część przychodów z wydobycia, mamy do czynienia z dyktatem wojska wiernego prezydentowi Maduro.
Skutkiem tego był spadek wydobycia ropy prawie o połowę w ciągu ostatnich trzech lat. Dodatkowo Wenezuela, mimo posiadania największych rezerw „czarnego złota” na świecie, musi sprowadzać paliwo z zagranicy, bo niedofinansowane rafinerie nie są w stanie przerabiać ropy naftowej, wykorzystując zaledwie ćwierć potencjalnych możliwości.
Dobrym dowodem upadku państwa i przeniesienia się prywatnej działalności w szarą strefę są wpływy z podatków. W artykule zamieszczonym w “Financial Times” Ricardo Hausmann, profesor z Harvard Kennedy School, zwraca uwagę, że jeszcze w styczniu 2014 r. wpływy podatkowe spoza sektora wydobywczego wynosiły 8,6 mld dolarów (za ostatnie 12 miesięcy liczone już po czarnorynkowym kursie dolara). W marcu było to już jedynie 1,1 mld dol., co idealnie pokazuje upadek kraju.
Wielka ściema - petro
Otwarcie się kraju na świat czy wpuszczenie inwestorów zagranicznych kłóci się z ideologią Maduro. Władze w Caracas wpadły więc na perfidny pomysł, by na fali popularności kryptowalut stworzyć wehikuł, który miał dać nadzieję ludności, że sytuacja gospodarcza się ustabilizuje i żywność powróci na sklepowe półki.
Kryptowaluta to temat bardzo popularny w Wenezueli ze względu na tanią energię elektryczną. Kopanie bitcoinów czy innych cyfrowych walut stało się narodowym zajęciem, gdyż w realnej gospodarce trudno było zarobić więcej niż kilkadziesiąt dolarów amerykańskich miesięcznie.
Na tym trendzie społeczeństwo przez kilka miesięcy było manipulowane, że petro, powiązana z ceną ropy kryptowaluta Wenezueli, zapewni stabilizacją boliwarowi. Petro miało być wymienialne na 60 USD, a dolar na 60 boliwarów. Jednak mimo wzrostu cen ropy naftowej od 20 sierpnia o ok. 6 proc. boliwar stracił 30 proc. do amerykańskiej waluty.
Drukarnie będą pracować na pełną moc
Ponieważ petro-manipulacja praktycznie już legła w gruzach, ekipa Maduro wraca do znanego schematu wzrostu podaży pieniądza, powszechnie nazywanego drukowaniem. Bank centralny będzie generował, całkowicie bez pokrycia, nowe boliwary, co dalej napędzi inflację i alternatywny rynek poza oficjalną gospodarką.
Tym sposobem problemy Wenezuelczyków tylko się pogłębią. Już obecnie w sklepach brakuje podstawowych towarów. Gdy się pojawiają na półkach, zwykle mają ceny wyższe niż w Stanach Zjednoczonych bądź w Europie. Władze starają się egzekwować regulowane ceny żywności poprzez aresztowanie przedsiębiorców, ale to skończy się tylko i wyłącznie jeszcze wyższymi cenami i jeszcze niższą dostępnością.
W kolejnych miesiącach dalej będzie pogłębiać się masowa emigracja, a władze nawet siłą nie będą w stanie zaprowadzić spokoju, gdyż poza żywnością czy opieką medyczną zaczyna także brakować wody.
Po kopaniu bitcoinów czas na kopanie studni
Prawdziwym paradoksem jest fakt, że w kraju, w którym średnie opady przekraczają rocznie 2000 mm (dla porównania - w Polsce ok. 600 mm), zaczyna brakować wody. Dodatkowo jeszcze w 2012 r. - wg raportu Międzynarodowej Agencji Energii Odnawialnej - Wenezuela generowała aż 65 proc. energii elektrycznej właśnie dzięki elektrowniom wodnym.
Teraz jednak, przez dramatyczny spadek inwestycji infrastrukturalnych, w niektórych dzielnicach stolicy kraju od sześciu miesięcy nie było wody w kranach, o czym informuje agencja Bloomberg w serii artykułów „Life in Caracas”.
Bez wody, co dość oczywiste, nie działa również kanalizacja. Jest olbrzymi problem z codzienna higieną osobistą czy praniem - podkreśla w „Life in Caracas” Andrew Rosati. Braki wody dotyczą również zamożnych mieszkańców kraju. Ci, zamiast polegać na miejskich wodociągach, zlecają kopanie studni lub sprowadzają wodę źródlaną z pobliskich gór.
I tak oto Wenezuela, stojąc na ropie oraz wodzie, nie potrafi ani sprzedać “czarnego złota” ze swych największych złóż na świecie, ani też zaspokoić elementarnych potrzeb obywateli.