Choć od miesięcy znana jest data brytyjskiego referendum w sprawie przynależności do struktur Unii Europejskiej, to dopiero od kilku dni inwestorzy zaczęli wyceniać nadchodzące zagrożenie. Specyficzna pozycja Polski w UE oraz ostatnia wyjątkowa wrażliwość złotego na wydarzenia zewnętrzne może spowodować, że nasz kraj i rodzima waluta będą największymi ofiarami Brexitu - komentuje Marcin Lipka, analityk Cinkciarz.pl.
Czwartkowe referendum dotyczące pozostania bądź opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Już od stycznia 2013 r. inwestorzy wiedzieli, że nastąpi ono w ciągu najbliższych kliku lat, a w lutym br. ogłoszono jego dokładną datę – 23 czerwca. Jednak zarówno rynek, jak i politycy przez długi czas bagatelizowali zagrożenie ze względu na utrzymującą się przewagę przeciwników opuszczenia UE.
Według publikowanych od tygodni badań opinii publicznej przeprowadzanych drogą elektroniczną, głosy za pozostaniem bądź opuszczeniem Unii są rozłożone mniej więcej po równo. Jednak biorąc pod uwagę wyniki brytyjskich wyborów parlamentarnych z ub. r., nastroje społeczne były oddawane zdecydowanie lepiej przez sondaże przeprowadzone drogą telefoniczną.
Niepewny wynik referendum
Tradycyjne metody badawcze pokazywały dość bezpieczną przewagę przeciwników Brexitu. Do końca maja wynosiła ona od 7 do 19 proc. Nawet pierwsze sondaże online, które zaczęły sugerować budującą się tendencję przeciwników UE, były bagatelizowane i określane jako mało ważne dla ogólnego trendu.
Realne obawy zaczęły rosnąć dopiero na początku czerwca. W pierwszej połowie czerwca aż osiem na dziewięć sondaży online pokazywało przewagę zwolenników Brexitu. Podobna sytuacja była widoczna w ankietach telefonicznych. Cztery na pięć badań sugerowały zwycięstwo przeciwników UE w skali od 1 do 6 proc.
Zauważalnie wzrosło również prawdopodobieństwo Brexitu według bukmacherów. Jeszcze pod koniec maja według Oddschecker i Bloomberga wynosiło ono niecałe 20 proc. W czwartek ok. południa natomiast osiągnęło ponad 44 proc. Jest jednak możliwe, że na wynik referendum mogą wpłynąć wydarzenia w Birstall. Według doniesień medialnych morderca Jo Cox, deputowanej Partii Pracy, która była silnie zaangażowana w kampanię na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w UE, może mieć powiązania ze skrajną prawicą wspierającą kampanię Brexitu.
Czy to będzie miało decydujący wpływ na głosowanie? Obecnie jest to niezwykle trudne do przewidzenia, biorąc pod uwagę dynamikę wydarzeń. Warto jednak zwrócić uwagę na opublikowany 18 czerwca wpis prof. Johna Curtice na portalu Whatukthinks.org. Wiodący politolog na Wyspach oraz przewodniczący Brytyjskiej Rady Badania Opinii Publicznej w podsumowaniu swojej analizy stwierdził, że „Wynik referendum nigdy nie wyglądał bardziej niepewnie niż obecnie”.
Unijny budżet: 2 mld euro straty rocznie
Ponieważ ryzyko Brexitu jest znaczne, cały świat finansów stara się oszacować, jakie mogą być gospodarcze skutki opuszczenia Unii przez Wielką Brytanię. Paradoksalnie jednak wśród krajów UE to nie Zjednoczone Królestwo może najbardziej ucierpieć na opuszczeniu Wspólnoty, ale Polska.
Po pierwsze, nasz kraj jest bezdyskusyjnym beneficjentem unijnego budżetu. Według danych Komisji Europejskiej Polska tylko w 2014 r. otrzymała netto 13.7 mld euro. To ok. 1/3 kwoty, która popłynęła do wszystkich beneficjentów we Wspólnocie. Z drugiej strony Wielka Brytania jest trzecim największym płatnikiem netto do unijnej kasy.
Gdyby okazało się, że Brytyjczycy opuszczą Unię, Polska prawdopodobnie straci około 2 mld euro roczne. I to wcale nie jest najgorszy scenariusz. Budżet unijny po 2020 r. może być znacznie mniej hojny dla biedniejszych krajów, a negatywny stosunek do beneficjentów wspólnotowej polityki pojawiający się w kampanii zwolenników Brexitu może zostać szybko skopiowany przez rosnące w siłę ruchy eurosceptyczne w wiodących państwach UE.
Utrudniona wymiana handlowa
Wystąpienie Zjednoczonego Królestwa z UE może również rodzić bardzo poważne skutki dla polskiej wymiany handlowej. Według danych GUS za 2015 r., Wielka Brytania jest drugim największym rynkiem eksportowym dla Polski. Wysłaliśmy tam towary o wartości przekraczającej 50 mld zł.
Jednak nawet nie sama wartość eksportu jest najważniejsza. W wymianie towarowej z Brytyjczykami uzyskujemy nadwyżkę na poziomie 30 mld zł. To więcej niż całość naszego dodatniego salda obrotów handlowych z pozostałymi krajami i ponad 1.5 proc. PKB. Gdyby okazało się, że po opuszczeniu UE Wielka Brytania zdecyduje się na większą ochronę własnego rynku, nasi przedsiębiorcy będą musieli szukać innych krajów zbytu. A to oznacza dodatkowe koszty, mniejsze przychody oraz gorsze perspektywy rozwoju.
Mniej inwestycji
Brexit może mieć również negatywny wpływ na przyciąganie bezpośrednich inwestycji (FDI) do Polski. Choć według danych Ministerstwa Rozwoju Wielka Brytania zajmuje dopiero 10 miejsce na liście największych inwestorów w Polsce, to jednak część z tych inwestycji płynie między innymi do sektora farmaceutycznego, czyli przemysłu perspektywicznego i generującego wysoką wartość dodaną.
W kontekście FDI również poważnym elementem może być niechęć do całego regionu. Inwestorzy z innych części świata mogą coraz bardziej sceptycznie patrzeć na wiele unijnych krajów, a szczególnie na te, których sytuacja może się wyraźnie pogorszyć, gdyby doszło do kwestionowania istnienia całej Wspólnoty.
Niższe PKB
Dość trudne może być jednak oszacowanie polskich strat w kontekście wzrostu PKB. Według niemieckiego instytutu DIW, Brexit zmniejszyłby PKB naszego zachodniego sąsiada w 2017 r. o 0.5 punktu procentowego oraz ograniczyłby eksport o 15 mld euro. Z kolei według obliczeń Ministerstwa Gospodarki Węgier, wyjście Wielkiej Brytanii z UE zredukowałby wzrost gospodarczy o 0.3-0.4 punktu procentowego.
Biorąc pod uwagę powyższe szacunki dla innych państw regionu, można przyjąć za realny scenariusz nakreślony przez Credit Agricole, że Brexit zmniejszy polskie PKB o 0.5 punktu procentowego. Jednak nie należy wykluczyć zdecydowanie bardziej negatywnego rozwoju sytuacji. Cytowani przez PAP ekonomiści Morgan Stanley uważają, że w „scenariuszu ekstremalnym” mogłoby to być 1.4 punktu procentowego w 2017 r.
Złoty największą ofiarą Brexitu
Jak może zachowywać się złoty w piątek rano, gdy okaże się, że Brytyjczycy zagłosowali za opuszczeniem Unii? Podpowiedzią może być kondycja krajowej waluty w ostatnich dniach. Kurs franka, dolara czy euro idealnie korelował się z rosnącym ryzykiem Brexitu, publikowanym przez Oddschecker i Bloomberg.
Jeszcze 9 czerwca, gdy prawdopodobieństwo Brexitu wynosiło ok. 25 proc., frank kosztował 3.95 zł.
Natomiast w ostatni czwartek, gdy ryzyko opuszczenia UE przez Zjednoczone Królestwo przekroczyło 44 proc., za szwajcarską walutę trzeba było zapłacić ok. 4.13 zł. Z kolei kursy euro i dolara w tym samym czasie wzrosły o odpowiednio o 14 gr i 21 gr.
W tym okresie złoty był także najsłabszy wśród 31 walut krajów rozwijających się oraz rozwiniętych, tracąc do dolara około 5 proc. W tym niechlubnym rankingu wyprzedził on meksykańskie peso, południowoafrykańskiego randa oraz rosyjskiego rubla.
Skąd wynika tak znaczna wrażliwość złotego?
Inwestorzy są oczywiście świadomi problemów polskiej gospodarki, które mogą pojawić się gdyby doszło do Breixtu. Rynek wycenia to poprzez kurs walutowy czy rentowności polskiego długu. Różnica pomiędzy oprocentowaniem dziesięcioletnich obligacji skarbowych Polski oraz Niemiec wzrosła w tym tygodniu do najwyższego poziomu września 2012 r., czyli od okresu kiedy zagrożone było istnienie strefy euro.
Można również założyć, że obecnie sytuację zaburzają działania czysto spekulacyjne. Jednak ich pojawienie się często tożsame jest z ryzykami obecnymi w danym kraju, a nie tylko w jego otoczeniu. Obniżenie ratingu przez Standard & Poor’s i perspektywy przez Moody’s, nieuregulowana kwestia kredytów frankowych czy grożący przekroczeniem 3 proc. PKB deficyt sektora finansów publicznych w 2017 r. sprawiają, że działania spekulacyjne są łatwiejsze do przeprowadzenia.
Stąd trudno się dziwić, że w przypadku Brexitu banki inwestycyjne takie jak HSBC, Rabobank oraz Morgan Stanley oczekują wzrostu kursu euro do ok. 4.60 zł. Warto także zauważyć, że ruch na franku czy dolarze może być jeszcze większy, gdyż powszechne jest podejście inwestorów, że szwajcarska oraz amerykańska waluta wzmocnią się do europejskiej, jeżeli dojdzie do opuszczenia UE przez Wielką Brytanię. Kumulacja obu ruchów może spowodować, że w piątkowy poranek kursy franka i dolara będą wynosić odpowiednio ok. 4.40 zł oraz 4.30 zł.
Jak długo złoty będzie słaby?
Kolejnym elementem niepewności jest zasięg czasowy osłabienia złotego. Czy będzie to efekt dość krótkotrwały i po pierwszych tygodniach panicznej wyprzedaży sytuacja powróci do normy i za euro będziemy płacić w okolicach 4.20-4.30, a frank powróci poniżej 4.00, czy też osłabienie będzie się pogłębiać?
Dużo oczywiście będzie zależało od tego, jak do rynkowej nerwowości odniesie się sektor realnej gospodarki w kraju oraz za granicą. Jeżeli przedsiębiorcy w związku z niepewnością o dalsze losy Unii Europejskiej będą wstrzymywać się z inwestycjami, a konsumenci w strachu przed kryzysem znacznie ograniczą konsumpcję, wtedy niski kurs złotego będzie się utrzymywał miesiącami.
Według amerykańskiego banku inwestycyjnego Morgan Stanley (MS), w przypadku Brexitu pod koniec roku euro znajdowałby się w przedziale 4.60-4.65 zł. Dodatkowo ekonomiści MS raporcie z 16 czerwca sądzą, że w tym czasie EUR/USD spadnie do 1.00-1.05, a EUR/CHF obniży się 1.02-1.05. Obliczając kurs franka czy dolara w relacji do złotego na podstawie powyższych szacunków dostajemy odpowiednio przedziały 4.38-4.56 zł za szwajcarską walutę oraz 4.38-4.65 zł za amerykańską.
Choć w tym momencie powyższe szacunki można odebrać dość pesymistycznie, to jednak warto zauważyć, że zmiany na walutach o skali kilkunastu procent w ciągu pół roku wcale nie są niczym nadzwyczajnym w ostatnich latach. Dodatkowo, jak przekonaliśmy się w minionych dniach, złoty jest wręcz zakładnikiem obaw o Brexit. Jeżeli więc dojdzie do opuszczenia Unii przez Wielką Brytanię, to krajowa waluta będzie prawdopodobnie pod olbrzymią presją sprzedających, a scenariusz przedstawiony przez Morgan Stanley ma dużą szansę stać się obowiązującym.