Stany Zjednoczone ogłosiły nową turę ceł na chińskie towary, a także plan działania w przypadku odwetu ze strony Chin. Inwestorzy wyraźnie nie chcą zdjąć różowych okularów i nie przejmują się kolejnymi doniesieniami na temat handlu zagranicznego. To poważny błąd – pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
W nocy polskiego czasu, Biuro Przedstawiciela Handlowego USA (USTR) oświadczyło, że od 24 września import towarów z Chin o rocznej wartości 200 mld dolarów będzie obłożony dodatkowymi cłami na poziomie 10 proc. Obecnie więc, prawie połowa importu z Państwa Środka została objęta obostrzeniami handlowymi. Do tej pory były to cła na poziomie 25 proc. obejmujące 50 mld dol. sprowadzanych towarów.
To jednak nie jedyna negatywna informacja dla Chin czy szerzej dla gospodarki światowej. USTR przedstawił także całą sekwencję kroków, które zostaną podjęte, jeżeli nie dojdzie do porozumienia USA z Pekinem. Zgodnie z dzisiejszym ogłoszeniem, od nowego roku cła wzrosną do 25 proc. Dodatkowo, gdyby Chiny zastosowały środki odwetowe, „wtedy natychmiast przechodzimy do trzeciej fazy, która nakłada cła na 267 mld dolarów dodatkowego importu” - pisze w oficjalnym komunikacie agencja podległa prezydentowi Trumpowi. W takiej sytuacji wszystkie importowane towary z Chin byłyby objęte nowymi obostrzeniami handlowymi w przedziale 10-25 proc. Biorąc te groźby pod uwagę nie można już nazwać sporu pomiędzy mocarstwami inaczej niż wojną celną.
Chiny postawione pod ścianą, przygotowują odpowiedź
Doniesienia z ostatnich godzin to największa od rozpoczęcia sporu eskalacja konfliktu zwłaszcza, że pod koniec września miały odbyć się rozmowy chińskich i amerykańskich oficjeli na wysokim szczeblu w Waszyngtonie. Teraz negocjacje stanęły pod poważnym znakiem zapytania.
Kilka godzin temu, South China Morning Post, powołując się na swoje źródła pisał, że Pekin robi „przegląd wcześniejszych planów dotyczących wysłania delegacji pod przewodnictwem wicepremiera Liu He do Waszyngtonu w przyszłym tygodniu”. W podobnym tonie przedstawiony jest oficjalny komunikat Ministerstwa Handlu, w którym Chiny sugerują odwet za amerykańskie cła, a także wyrażają nadzieję, że „strona amerykańska rozumie negatywne konsekwencje swoich czynów i podejmie przekonujące kroki, by je skorygować w odpowiednim czasie”.
Nie da się jednak ukryć, że to Państwo Środka zostało postawione pod ścianą. Jak wylicza Bloomberg Economics w przypadku objęcia całego amerykańskiego importu z Chin 25-procentowymi cłami, wzrost PKB największej azjatyckiej gospodarki może ulec zmniejszeniu o 1,5 pkt proc. w porównaniu do scenariusza bez ceł.
W przypadku Stanów Zjednoczonych ten wpływ jest niewielki. Wynika to z faktu, że gospodarka USA jest stosunkowo zamknięta, czyli w mniejszym niż Chiny stopniu uczestniczy w światowej wymianie handlowej. Również amerykański eksport do Chin to zaledwie 1/4 tego co Państwo Środka wysyła do USA.
Upokorzenie Chin to zły pomysł, także dla złotego
Podejście USA dotyczące ceł ma także inne negatywne konsekwencje dla Chin. Obecnie wiele amerykańskich przedsiębiorstw zastanawia się jak ominąć cła nałożone na produkowane tam komponenty. Można zakładać, że kolejnym razem te firmy kilka razy zastanowią się czy warto inwestować w Państwie Środka, niezależnie do tego kto ponosi odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Produkcja może więc zostać przeniesiona do krajów sąsiednich, bądź będzie realizowana w Stanach Zjednoczonych, nawet jeśli oznacza to wyższe koszty.
Poza elementami gospodarczymi ważne są również kwestie wizerunkowe. Na ważną sprawę uwagę zwróciła Anna Fifield, szefowa pekińskiego biura „Washington Post”. Napisała ona na Twitterze, że 18 września jest przez wielu Chińczyków uważany za dzień upokorzenia (początek japońskiej agresji 87 lat temu). Nałożenie na Państwo Środka w tym dniu dotkliwych obostrzeń celnych może więc być kolejnym argumentem do „usztywnienia” pozycji ze strony Chin i wybrania konfrontacyjnej strategii, mimo oczywistych strat gospodarczych.
Pewną ciekawostką z ostatnich godzin jest natomiast bardzo umiarkowana reakcja rynków na najnowsze doniesienia. Mimo, że są one najpoważniejszym zaostrzeniem sporu w amerykańsko-chińskim konflikcie. Indeksy giełdowe w Azji nie traciły na wartości, a juan tylko minimalnie osłabił się w relacji do dolara. W miarę stabilne pozostały również inne waluty krajów rozwijających się.
Inwestorzy wyraźnie nie doceniają negatywnych konsekwencji sporu handlowego. Dominująca pozycja USA najpewniej spowoduje, że to Chiny i inne kraje rozwijające się stracą najwięcej na przedłużaniu się sporu. Prawdopodobnie wzrośnie natomiast wartość dolara czy franka, które w tym momencie będą uznane jako bezpieczne przystanie na wzburzonym morzu protekcjonizmu.
Przy rosnących globalnych problemach osłabić się może również złoty. Będzie to szczególnie widoczne, gdyby niemiecka gospodarka zaczęła tracić na wolniejszymi rozwoju Chin. Polska waluta może więc być słabsza w relacji do dolara, franka czy euro w kolejnych miesiącach, nawet biorąc pod uwagę, że nasz kraj znajduje się pod stabilizującymi skrzydłami Unii Europejskiej.