Wzrost PKB w światowej gospodarce ulega stopniowemu spowolnieniu, a w strefie euro hamuje bardzo mocno. Ci, których najbardziej dotyka pogarszająca się koniunkturą, najaktywniej szukają przyczyn swoich porażek poza granicami kraju. Paradoksalnie jednak tam ich nie ma, ale takie stawianie sprawy jeszcze bardziej pogarsza perspektywę maruderów na kolejne lata – pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Komisja Europejska opublikowała w czwartek nowe szacunki makroekonomiczne dla Unii Europejskiej na najbliższe dwa lata. W dokumencie możemy znaleźć również prognozy dla Polski. W porównaniu do jesiennych szacunków tempo rozwoju zostało zrewidowane w dół o 0,2 pkt proc. do 3,5 proc. na ten rok. Niby niedużo, ale jednak w porównaniu ze wzrostem 5,1 proc. w 2018 r. skala spowolnienia jest wyraźna.
Sprowokowało to komentarz minister finansów Teresy Czerwińskiej, która stwierdziła w wypowiedzi dla PAP, że „niewielka korekta w dół prognoz dynamiki PKB to efekt wyraźnego obniżenia przewidywań dynamiki PKB w strefie euro”. Trudno się z tym nie zgodzić, skoro wzrost na obszarze wspólnej waluty ma wynieść jedynie 1,3 proc., czyli aż 0,6 pkt proc. mniej niż szacowano w listopadzie. Ogólnie jednak piłka została przerzucona daleko od Polski, to chwilowo oddala problem. Co jednak na swoją obronę ma domniemany winowajca tego spowolnienia, czyli cała strefa euro?
To na pewno nie jest nasza wina
W grze o obwinianie („blame game” z ang.) szukamy więc w raporcie Komisji Europejskiej wytłumaczenia, skąd wzięło się spowolnienie, które przeszkadza Polsce. KE, tłumacząc znaczne pogorszenia tempa wzrostu w porównaniu z wcześniejszymi projekcjami, pisze m.in.: „większość utraty tempa wzrostu gospodarczego wiąże się ze zmniejszającym się wsparciem czynników zewnętrznych”.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość KE, że wskazuje także czynniki wewnętrzne, czyli spowolnienie w Niemczech (np. związane z sektorem motoryzacyjnym) i we Włoszech (obniżenie tempa konsumpcji).
Chociaż wydaje się, że już mamy winowajcę, to jednak nieprawda. Peter Altmaier, minister gospodarki Niemiec powiedział kilka dni temu, że koniunkturę w tym kraju pogarszają przede wszystkim „zewnętrzne czynniki handlowe”, wskazując brexit, wojnę celną oraz międzynarodową politykę podatkową.
W bardzo podobnym kierunku migrują także tłumaczenia Włoch, kraju, który w drugiej połowie 2018 r. wszedł w recesję. Premier Giuseppe Conte, tłumacząc katastrofalny wynik Italii, dość zadziornie stwierdził, że „jest wojna handlowa między USA i Chinami, która wpływa na eksport, a to nie ucieknie nawet najbardziej naiwnym analitykom”.
Naiwność nam obca. Trzeba ruszyć przez morza i oceany
Uszczypliwość Conte zadziałała i szukamy winnych poza strefą euro. Traf chciał, że akurat w czwartek było posiedzenie Banku Anglii. Tam władze monetarne nie uciekają od odpowiedzialności brexitu (same de facto prowadziły kampanię za pozostaniem w UE), ale w kontekście spowolnienia wymieniają najpierw słabszą koniunkturę zewnętrzną, a dopiero potem brexit.
W rezultacie nie ma wyboru: trzeba dalej rozszerzyć zasięg poszukiwań i wybrać się za ocean lub do Azji. W końcu wojna handlowa toczy się pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. To te państwa powinny poczuwać się do winy, skoro wszyscy na nich wskazują.
W USA zwykle unika się szukania winnych poza krajem. Dzieje się tak dlatego, że gospodarka Stanów Zjednoczonych jest zamknięta (stosunkowo niewielka wymiana handlowa w relacji do PKB). Prezydent Donald Trump niecałe dwa miesiące temu pisał na Twitterze: „Chiny właśnie ogłosiły, że ich gospodarka zwalnia bardziej, niż oczekiwano z powodu naszej wojny handlowej z nimi”. Trump podkreślił jednak, że amerykańska gospodarka „radzi sobie bardzo dobrze”.
Winni są, ale to nie ich wina
Patrząc na dane makroekonomiczne z USA rzeczywiście, nie widać tam silnego spowolnienia, czyli Trump w kontekście do swojego kraju ma rację. Paradoksem jest fakt, że Chiny także radzą sobie całkiem nieźle. W ostatnich prognozach MFW to ich wzrost gospodarczy ma wynieść ponad 6 proc. do 2020 r., a w czwartym kwartale 2018 r. miał wartość 6,4 proc. To tylko o 0,3 pkt proc. mniej niż średnio w ostatnich trzech latach. Biorąc pod uwagę, że wzrost we Włoszech został zrewidowany z 1,2 do 0,2 proc. na ten rok, skala spowolnienia w Państwie Środka jest więc znikoma.
Obwinianie wszystkich dookoła za własne porażki stało się ostatnio bardzo modne. Zwykle jednak te porażki są konsekwencją złej polityki wewnętrznej. Dotyczy to szczególnie Włoch, gdzie PKB na mieszkańca skurczyło się w porównaniu z poziomem sprzed 20 lat o ok. 3 proc. W tym samym czasie w USA wzrosło o 25 proc., a w Chinach 4-krotnie.