Setki tysięcy protestujących i uznanie przez wiele państw Juana Guido tymczasowym przywódcą Wenezueli nie spowodowało upadku reżimu Maduro. To się może jednak zmienić, gdy Stany Zjednoczone zastosują opcję atomową, czyli wprowadzą zakaz eksportu amerykańskiej nafty do Wenezueli – pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Wenezuelski reżim funkcjonuje wyłącznie dzięki eksportowi ropy naftowej. Wbrew pozorom sprzedaż tego surowca nie jest tak łatwa, jak w przypadku innych państw. Nie chodzi tylko o sankcję czy fakt, że brak inwestycji w sektorze wydobywczym znacznie zmniejszył potencjał naftowy tego kraju. Główny problem Caracas, a jednocześnie szansa Waszyngtonu na pomoc opozycji, polega na dość specyficznych warunkach transportu i wydobycia wenezuelskiej ropy.
Bez rozpuszczalnika ani rusz
Największe złoża wenezuelskiej ropy naftowej są w delcie rzeki Orinoko. Wadą tego surowca jest bardzo duża gęstość i lepkość, która uniemożliwia transport i oczywiście eksport. Aby ropa nadawała się do przerobu i sprzedaży za granicę, lepkość i gęstość muszą zostać zmniejszone. Do tego używana jest nafta (kerozyna).
Naftę z kolei Wenezuela kupuje głównie w rafineriach amerykańskich. Ostatnie dane EIA (Amerykańskiej Agencji Energetycznej) pokazują, że w 10 miesiącach 2018 r. import ropy oraz jej produktów z USA do Wenezueli wynosił średnio dziennie ok. 120 tys. baryłek dziennie (b/d). Gdzie reżim prezydenta Nicolasa Maduro eksportuje nadającą się już do przerobu ropę?
Wenezuelska ropa, zgodnie z informacjami EIA i całym procederem opisanym np. w zeszłorocznej analizie „Financial Times” („A Venezuelan oil embargo would wipe out Maduro & Co”), trafia w znacznej części do amerykańskich rafinerii ulokowanych na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej. Oficjalne dane EIA pokazują, że przez 10 miesięcy 2018 r. Amerykanie w Wenezueli kupowali dziennie ok. 580 tys. baryłek ropy, czyli mniej więcej tyle, ile każdego dnia zużywa Polska.
Z tych danych płynie jednak także inna ciekawa informacja. Według danych OPEC średnie wydobycie ropy przez Wenezuelę wynosiło przez 10 miesięcy ub.r. ok. 1,4 mln (b/d). Mniej więcej 300-400 tys. (b/d) zużywano w kraju, a to oznacza, że z ok. miliona baryłek eksportu ponad połowa trafiała do USA. W rezultacie nieco upraszczając sprawę, mimo silnych antagonizmów na linii Caracas-Waszyngton to Amerykanie są jednym z głównych źródeł przychodów dla reżimu Maduro. Jak to możliwe?
Niechęć amerykańskiej branży naftowej do sankcji
Zaskakujące relacje surowcowe USA i Wenezueli wynikają z kilku powodów. Część amerykańskich rafinerii potrzebuje akurat takiej ropy, jaką oferuje Wenezuela. Zastąpienie jej innym rodzajem byłoby trudne (koszty dostawy czy zmian technologicznych). Wenezuelska ropa może być teoretycznie wysyłana w dowolne miejsce na świecie, ale koszty transportu czynią ją niekonkurencyjną, a na dodatek niewiele rafinerii deklaruje na nią popyt.
Z kolei Wenezuela mogłaby znaleźć innego dostawcę nafty, ale to również byłoby drogie. W rezultacie ta dość dziwaczna symbioza funkcjonuje mimo geopolitycznych przeciwności. Sprzyja temu prawdopodobnie również lobbying branży naftowej, która widzi dodatkowe koszty zaburzenia łańcucha dostaw i konieczności nowych inwestycji.
Warto jednak zauważyć, że ostatnie dni mogą poważnie zaburzyć tę współpracę. Amerykanie i ich sojusznicy na kontynencie (Kanada i większość państw w Ameryce Łacińskiej) poparli przejęcie władzy przez opozycję i uznali Juana Guido tymczasowym przywódcą Wenezueli. Jeżeli reżim Maduro nie podda się, to embargo (zarówno na eksport nafty do Wenezueli, jak i import ropy z tego kraju) musi zostać wprowadzony.
Opcja atomowa na wenezuelski reżim
Zakaz importu ropy z Wenezueli przez amerykańskie rafinerie oraz brak dostępności rozpuszczalników nieuchronnie zmniejszyłby przychodu reżimu Maduro. Jednak poza kosztami dla przemysłu naftowego generuje on również inne ryzyka.
Wenezuelski PDVSA jest właścicielem Citgo, koncernu naftowego działającego na terenie USA, posiadającego rafinerie, rurociągi i sieć stacji paliw. Aktywa tego koncernu zostały zastawione pod pożyczkę finansowaną przez rosyjski Rosnieft, o czym m.in. donosił w 2016 r. Reuters.
Biorąc jednak pod uwagę zaangażowanie amerykańskiej administracji w ostatnie wydarzenia i budowę koalicji przeciwko Maduro, kolejnym naturalnym krokiem będzie próba drastycznego ograniczenia przychodów dla reżimu i zmuszenie tym samym dyktatora do oddania władzy mimo związanym z tym procesem ryzyk.