Globalne spowolnienie gospodarcze, strach na rynkach i obawy przedsiębiorców mogą przyczynić się do jednego pozytywnego wydarzenia. Pekin i Waszyngton zdecydują się na rozejm w wojnie handlowej – pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Mija miesiąc od szeroko komentowanego spotkania prezydentów USA i Chin w Argentynie. Po nim doszło jeszcze do rozmowy telefonicznej Donalda Trumpa i Xi Jinpinga. Pierwszym owocem wznowionych kontaktów było wstrzymanie zaplanowanych przez Amerykanów nowych ceł na chińskie towary. Z kolei Pekin zdecydował się zmniejszyć cła na importowane przez Państwo Środka samochody.
Rok 2019 ma sentymentalne znaczenie, równo 40 lat temu doszło bowiem do nawiązania kontaktów dyplomatycznych między mocarstwami. Zgodnie z komunikatem Ministerstwa Spraw Zagranicznych Chin, w 1979 r. odbyło się ledwie kilka tys. wizyt pomiędzy krajami, tymczasem obecnie jest ich ok. 5,3 mln rocznie. Wymiana handlowa sprzed czterech dekad wynosiła 2,5 mld dol., dziś sięga 580 mld USD. W komunikacie chińskiego MSZ czytamy jeszcze, że Chiny są gotowe pracować ze Stanami Zjednoczonymi w celu wprowadzenia ważnego konsensusu osiągniętego przez prezydentów Xi Jinpinga oraz Donalda Trumpa w Argentynie.
Rynek wymusi porozumienie
Poza dyplomatycznymi zapewnieniami i wzajemnym szacunkiem przywódców jest jednak inny poważniejszy argument sprzyjający wypracowaniu nowych relacji Pekinu z Waszyngtonem. Chodzi mianowicie o gospodarkę i rynki finansowe.
Rok 2018 był najgorszy dla amerykańskiej giełdy od dekady. Grudniowy odczyt wskaźnika ISM z przemysłu obniżył się w porównaniu z listopadem najbardziej od kryzysu w 2008 r. W wielu wypowiedziach przedsiębiorcy zwracali uwagę na niepewność związaną ze sporem handlowym.
Z kolei w Chinach przemysłowy PMI spadł poniżej 50 pkt, sugerując kurczenie się całego sektora. Aby stymulować gospodarkę i sprzyjać wzrostowi kredytu, Pekin zdecydował się na obniżenie stopy rezerw obowiązkowych.
Obecnie więc polityczne tarcia i powiązane z nimi argumenty mogą odejść na dalszy plan. Zarówno oficjele w Chinach, jak i w USA postarają się łagodzić zatarg, by to nie na nich spadła odpowiedzialność za pogorszenie koniunktury w globalnej gospodarce. W sposób szczególny dotyczy to Stanów Zjednoczonych, gdzie już w trzecim roku kadencji prezydenta rozpoczyna się kampania przed kolejnymi wyborami.
Zapomnijmy o zachowaniu twarzy
W poniedziałek rozpocznie się pierwsza tura oficjalnych rozmów negocjatorów z Chin i USA. Dojdzie do spotkań na średnim szczeblu – z udziałem wiceministrów, a według doniesień agencji Bloomberg będą one miały charakter raczej techniczny.
Z kolei „Financial Times” zwraca uwagę, że Jeffrey Gerrish, zastępca amerykańskiego sekretarza handlu, ma – podobnie jak jego przełożony Robert Lighthizer – jastrzębie poglądy w stosunku do Chin. Wydaje się jednak, że taki skład delegacji i „techniczny” wymiar zaplanowanych rozmów może być zamierzony.
W oczekiwaniach co do przełomu w nadchodzących dniach taktycznie dominuje ostrożność, by następnie bardziej spektakularne wrażenie zrobił zaskakująco duży postęp w rozmowach oraz perspektywa na kolejne udane negocjacje.
Ten progres nie będzie zresztą udawany. Ryzyko dalszego pogorszenia koniunktury w związku z zaostrzeniem się wojny celnej jest zbyt duże. Nawet jeżeli zwolennicy konfrontacyjnego podejścia zarzucą przywódcom utratę twarzy, to alternatywa wyłania się znacznie gorsza. Jest nią kryzys gospodarczy. Z takim rozwiązaniem nie będzie chciał się zmierzyć ani liczący na reelekcję Donald Trump, ani funkcjonujący w systemie jednopartyjnym Xi Jinping.