Właśnie mija 10 lat od bankructwa Lehman Brothers, co jednocześnie zostało uznane za umowny początek globalnego kryzysu finansowego. W naszym regionie było zdecydowanie mniej turbulencji, chociaż również znalazła się czarna owca – Węgry. Jak ten kraj radzi sobie obecnie i co spowodowało, że Budapeszt musiał wystąpić o olbrzymią pomoc do międzynarodowych instytucji? - wyjaśnia Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Jedną z głównych przyczyn globalnego kryzysu finansowego była bańka na rynku nieruchomości oraz nieodpowiednia wycena wielu instrumentów pochodnych, które z dnia na dzień stały się praktycznie bezwartościowe.
W przypadku Węgier globalne zaburzenia na rynku finansowym były tylko i wyłącznie katalizatorem dla rozpoczęcia ekonomicznej katastrofy. Głównym powodem załamania gospodarczego na Węgrzech była całkowicie nieodpowiedzialna polityka gospodarcza socjalistycznej ekipy i licytowanie się z opozycją kto obieca społeczeństwu więcej fantów.
Całkowite uzależnienie od zagranicy
Od początku nowego millenium Budapeszt zmagał się z głębokimi nierównowagami gospodarczymi, do których należał bardzo poważny deficyt na rachunku obrotów bieżących (średnio 7,5 PKB proc. rocznie w latach 2002-2008) oraz deficyt budżetowy, który w 2003 r. i 2006 r. w przekraczał nawet 9 proc. PKB w niektórych kwartałach (średniorocznie 7 proc w latach 2002-2008).
Już same te dane pokazują, że kraj żył zdecydowanie ponad stan (gigantyczna dziura w finansach publicznych), a jednocześnie nie był konkurencyjny na rynku międzynarodowym (deficyt rachunku bieżącego).
Poza silnie rosnącym zadłużeniem i uzależnieniem od wierzycieli, Budapeszt postawił na finansowanie się kapitałem zagranicznym. Według danych zamieszczonych przez think-tank CESifo w opracowaniu „The Hungarian Crisis” zagraniczne zadłużenie w relacji do PKB sektora prywatnego w badanym okresie wzrosło z ok. 8 proc. do 30 proc. (w Polsce tylko nieco przekraczało 10 proc. w 2008 r.). W przypadku węgierskich gospodarstw domowych sięgnęło 65 proc. W Polsce również wzrosło, ale osiągnęło połowę wartości węgierskich.
Trzynasta emerytura i fatalny rynek pracy
CESifo w opracowaniu sprzed sześciu lat zwracał także uwagę na fatalną kondycję rynku pracy. Średni poziom współczynnika aktywności zawodowej z lat 2000-2010 był najniższym wśród krajów badanych przez OECD i to niezależnie od przedziału wiekowego respondentów.
Niechęć Węgrów do uczestnictwa w rynku pracy była z kolei podyktowana niezwykle wysokimi, jak na kraj rozwijający się, kosztami zatrudnienia (podatki i składki na ubezpieczenie społeczne), które w latach poprzedzających kryzys przekraczały 50 proc. (w Polsce było to 37 proc.) wynagrodzenia. Niski odsetek pracujących powodował z kolei wyższe koszty funkcjonowania państwa.
Wysokie podatki były transferowane do sektora publicznego, gdzie wydatki na emerytury czy pensje znacznie przekraczały średnie wartości obserwowane, chociażby w pozostałych trzech krajach Grupy Wyszehradzkiej. Jest to dobrze widoczne w opracowaniu profesora Juliusa Horvatha „2008 Hungarian Financial Crisis”, dostępnym na stronach think-tanku CASE.
Horvath podkreśla także, że winą za fiskalne szaleństwa można obarczyć kampanię wyborczą z 2002 r. Populistyczne hasła (13 emerytura, wzrost wynagrodzeń o 50 proc. dla pracowników sektora publicznego, państwowe dotacje) przypieczętowały wysokie wydatki budżetowe. Kosztochłonna była również nieefektywna działalność krajowych monopoli.
Pomoc MFW i Unii Europejskiej
Nieodpowiedzialna polityka fiskalna (od momentu wejścia do UE Węgry cały czas znajdowały się w unijnej procedurze nadmiernego deficytu) i uzależnienie od kapitału zagranicznego spowodowało załamanie się węgierskiej gospodarki. Kraj nie wykorzystał lat dobrej koniunktury do budowania poduszki finansowej i poprawiania konkurencyjności. To spowodowało, że praktycznie z dnia na dzień stracił płynność.
Z pomocą więc musiały przyjść międzynarodowe instytucje (MFW oraz UE), które pożyczyły Węgrom rekordowe 25 mld. dol. w 2008 r. Dodatkowo po czterech latach, gdy kryzys zadłużeniowy zaczął trapić strefę euro, Budapeszt był o krok o konieczności wystąpienia o kolejną pomoc finansową, a sytuacja ekonomiczna przed przejmującą władze ekipę premiera Orbana była porównywana do panującej w Grecji.
Zaciskanie pasa i słaba produktywność
Za przedkryzysowe rozdawnictwo trzeba było kiedyś zapłacić. Współczynnik długu do PKB w latach 2002-2010 wzrósł z 52 proc. do 82 proc. Droższe stało się funkcjonowanie gospodarki ze względu na obniżenie wiarygodności kredytowej Węgier (śmieciowy rating).
Dopiero od dwóch lat widać sukcesywny spadek długu w stosunku do PKB (obecnie 73,9 proc). Węgry dodatkowo mogą się cieszyć nadwyżką na rachunku obrotów bieżących (ok. 3 proc.). Znacznie lepiej wygląda także rynek pracy, gdzie wskaźnik partycypacji zawodowej znajduje się obecnie na poziomie 71,2 proc. (w Polsce 69,6 proc.).
Wymuszone przez sytuację fiskalną oszczędności i „przejedzenie” kapitału zagranicznego, który napływał przed kryzysem ma jednak nadal negatywne dla gospodarki konsekwencje. Dane MFW z 2018 r. (Article IV Consultations) pokazują, że przez ostatnią dekadę PKB na Węgrzech w przeliczeniu na obywatela wzrosło o ok 15 proc. W przypadku Polski było to ponad 35 proc.
Oszczędności i braki w zagranicznym kapitale spowodowane kryzysem przełożyły się również na powolny wzrost produktywności. Według danych OECD węgierska wydajność pracy przez 7 lat wzrosła zaledwie o 4,9 proc. W przypadku Polski natomiast w analogicznym okresie mieliśmy przyrost o prawie 20 proc.
Za błędy może płacić nawet następne pokolenie
Nieodpowiedzialna polityka fiskalna, brak reformy rynku pracy, nienaturalnie wysokie świadczenia społeczne czy braki krajowego kapitału to zaproszenie to kryzysu. W przypadku Węgier populistyczne działania socjalistów z początku wieku mogą mścić się jeszcze przez kolejne lata, mimo wprowadzeniu przez ekipę Orbana wielu niezbędnych reform.