Pogrążona w marazmie gospodarczym i zawładnięta przez skorumpowane elity Brazylia w weekend wybierze prezydenta oraz przedstawicieli Kongresu. Niestety, nikłe są szanse, by październikowa elekcja przyniosła poprawę sytuacji ekonomicznej kraju oraz poziomu życia zwykłych obywateli – pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Już kilka miesięcy temu stało się jasne, że wybory w największym kraju Ameryki Łacińskiej będą wyjątkowe. Gospodarka nie jest w stanie podnieść się po najgłębszej od co najmniej 60 lat recesji. Kraj zmaga się z olbrzymim deficytem fiskalnym (przekraczającym 7 proc. PKB) oraz sięgającym 84 proc. długiem do PKB.
Jednak prezydent, skupieni wokół niego ministrowie czy Kongres nie kwapią się do przeprowadzenia jakichkolwiek reform. Przede wszystkim dlatego, że znaczna część z nich obawia się utraty władzy i prokuratorskich zarzutów w scenariuszu utraty immunitetu.
Za kratkami w związku z korupcją przebywa obecnie Luiz Inacio Lula da Silva (w skrócie Lula), który kierował krajem przez 8 lat, do 2011 r. Z podobnymi zarzutami z prezydenckiego urzędu w 2016 r. została odwołana Dilma Rousseff. Korupcyjne oskarżenia ciążą także na odchodzącym prezydencie. Nie lepiej wygląda sytuacja we władzach ustawodawczych. Co najmniej 40 proc. z niespełna 600 przedstawicieli kongresu czeka na oficjalne dochodzenie przed Sądem Najwyższym. Z kolei 47 członków Izby Deputowanych i 8 senatorów pozwano w sprawach karnych – pisała rok temu agencja Bloomberg.
Zabetonowane elity i skrajne poglądy
Kryzys gospodarczy i wszechobecna we władzach korupcja wpływają na wzrost przestępczości. W 2016 r w Brazylii doszło do 62,5 tys. morderstw. Nigdy wcześniej nie odnotowano ich tak dużo. W europejskich państwach zdarza się 30 razy mniej tego typu przestępstw w przeliczeniu na liczbę mieszkańców.
Nie dość, że zatrważająca liczba morderstw jest dramatycznym problemem społecznym to dodatkowo kraj przez ostatnie 20 lat stracił z tego powodu 120 mld dolarów (mniej więcej tyle ile wynosił powojenny Plan Marshalla dla Europy) – wskazywał przed kilkoma miesiącami „Financial Times”, powołując się na jedno z oficjalnych badań.
Wracając jednak do wyborów, zmiany w Kongresie prawdopodobnie będą marginalne. Większość utrzymają ugrupowania skupione blisko umiarkowanej prawicy i centrum, a opozycją będzie lewica.
Zupełnie inaczej wygląda kwestia wyborów prezydenckich. Na klika dni przed głosowaniem zostało dwóch wiodących kandydatów – przedstawiciel skrajnej prawicy Jair Messias Bolsanaro oraz umiarkowanej lewicy Fernando Haddad. Ten pierwszy ledwo przeżył atak nożownika miesiąc temu, ale niewykluczone, że akurat to wydarzenie zagwarantuje mu stanowisko głowy państwa.
Dyktatura wojskowa vs władza cywilna?
Jair Bolsonaro to były członek brazylijskiej armii (jeszcze z okresu blisko 20-letnich rządów wojska). Od lat 90. jednak aktywnie uczestniczy w polityce, chociaż przez dłuższy czas pozostawał w cieniu, ze względu na skrajne poglądy. „The New York Times” niedawno przypomniał jego wiele kontrowersyjnych wypowiedzi, do których zalicza się m.in. ta, kiedy stwierdził, że wolałby żeby jego syn zginął w wypadku, niż gdyby miał okazać się homoseksualistą.
Skrajnie prawicowy kandydat chce ułatwić dostęp do broni, a także zwiększyć uprawnienia policji oraz wojska. Często wyraża podziw dla wojskowej dyktatury z lat 1964-1985 – pisał Reuters na początku października. Warto zauważyć, że kandydatem na wiceprezydenta ma być brazylijski generał Antonio Mourao, co wzbudza obawy, czy przypadkiem Brazylia zacznie zmierzać w kierunku wojskowej dyktatury analogicznej do tej sprzed ponad 30 lat.
Kontrkandydat Haddad startuje z ramienia Partii Pracy, czyli tego samego ugrupowania z którego wywodzili się Lula i Rousseff. Jego poglądy na kwestie społeczne czy obyczajowe nie odbiegają od umiarkowanej lewicy. Zagrożeniem dla niego mogą być jednak związki ze skorumpowanym establishmentem, który poza bezrobociem czy sytuacją gospodarczą jest wymieniany przez obywateli jako największy problem Brazylii.
Bolsonaro lepszy dla gospodarki?
Brazylijska waluta (real) przez pewien czas negatywnie reagowała na umacniającą się pozycje Bolsonaro. Wynikało to z faktu jego skrajnych poglądów na kwestie społeczne, zagrożenie dyktaturą i trudności w przeprowadzeniu reform ze względu na brak zaplecza politycznego w kongresie. Gdy jednak sondaże zaczęły pokazywać rosnące poparcie dla Haddada (po tym jak Luli zabroniono kandydowania), Bolsonaro zaczyna być uważany przez inwestorów za lepszego prezydenta dla gospodarki. Dlaczego?
Może to wynikać z faktu, że jego gospodarczy gabinet wypełnią przedstawiciele sprzyjający własności prywatnej. Kandydat prawicy obiecuje m.in przeprowadzić niezwykle trudną, a jednocześnie konieczną reformę emerytalną. Brazylia musi podnieść wiek emerytalny i ograniczyć zbyt wysokie w relacji do wynagrodzeń świadczenia.
Bolsonaro chce ruszyć z prywatyzacją państwowych przedsiębiorstw, które są w wielu przypadkach zamieszane w afery korupcyjne. Obietnica reform, walki z korupcją czy zaprowadzenie porządku publicznego to może być zdecydowanie lepsza perspektywa dla gospodarki niż pozostawanie Brazylii w objęciach nepotyzmu i korupcji przez kolejne lata.
Systemowe problemy pozostaną
Urodzeni optymiści stwierdziliby, że Bolsonaro zaprowadzi porządek w kraju, sprywatyzuje nieefektywnie funkcjonujący majątek państwowy, złagodzi swoje skrajnie prawicowe poglądy i wprowadzi szereg gospodarczych reform, które pozwolą wejść Brazylii na ścieżkę wzrostu. Jego wojskowe inklinacje pozostaną przy tym tylko historią.
Rzeczywistość jednak może być dalece inna. Idący łeb w łeb w sondażach drugiej tury kandydaci po wygranej któregokolwiek z nich staną przed niezwykle trudnym zadaniem do zrealizowania. Kongres prawdopodobnie zablokuje inicjatywy Bolsonaro zmierzające do zmian konstytucji niezbędnych do reformy emerytalnej. Bez nich z kolei, według szacunków OECD, już za 6 lat zadłużenie do PKB przekroczy 100 proc.
Trudności w działaniu Bolsonaro mogą powodować radykalizowanie się społeczeństwa i faktycznie rosnące ryzyko wojskowego przewrotu. Z drugiej strony wygrana umiarkowanego Haddada to w znacznym stopniu utrzymanie status quo, co doprowadziło Brazylię do kryzysu. Wszystko wskazuje więc na to, że problemy największej gospodarki Ameryki Łacińskiej szybko nie ustąpią, a hipotetyczne wzmocnienie reala po wygranej Bolsonaro będzie raczej krótkotrwałe.