Prawdopodobnie jeszcze marcu zobaczymy, jak w błyskach fleszy kończy się handlowa wojna między Stanami Zjednoczonymi i Chinami. Obie strony wymienią się gustownie oprawionymi dokumentami i spektakularnie brzmiącymi obietnicami. Faktycznie jednak żaden problem nie zostanie rozwiązany – pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Chociaż o wojnie handlowej między mocarstwami mówi się od ponad roku, to pierwsze jej realne skutki pojawiły się dopiero w lipcu 2018 r. To wtedy faktycznie zostały wprowadzone amerykańskie cła na import z Chin, które rozszerzano w kolejnych miesiącach, by pod koniec września ub.r. niemal połowa importu z Państwa Środka była obłożona cłami.
Jednak bardzo szybko, bo już na początku grudnia 2018 r., prezydenci Donald Trump i Xi Jinping zapowiedzieli po spotkaniu w Argentynie rozpoczęcie negocjacji na temat przyczyn obecnego sporu – deficytu handlowego, strukturalnych zmian w kontekście do wymuszonego transferu technologii czy ochrony własności intelektualnej.
Po tym spotkaniu i zobowiązaniu przywódców cła już nie wzrosły. I rzeczywiście rozpoczęły się szerokie bilateralne rozmowy. Wiele wskazuje na to, że już pod koniec marca (według doniesień „The Wall Street Journal”) zostanie zawarte porozumienie.
Fake deal
Teoretycznie można się cieszyć, że zaskakująco szybko i sprawnie zmierzamy do handlowego pokoju. Niestety, biorąc pod uwagę doniesienia prasowe oraz chęć szybkiego ogłoszenia sukcesu przez amerykańską administrację (już za półtora roku są kolejne wybory w USA), wyraźnie umyka sedno problemów, które są coraz poważniejszym wyzwaniem dla Stanów Zjednoczonych, Chin i innych gospodarek rozwiniętych.
Pojawiają się m.in. zupełnie nierealne zobowiązania. Steven Mnuchin, sekretarz skarbu w gabinecie Trumpa, powiedział w CNBC, że Pekin zaoferował zakup amerykańskich towarów za dodatkową kwotę 1,2 biliona dolarów, co stopniowo redukowałoby deficyt handlowy USA w wymianie z Chinami, by w 2024 r. osiągnąć stan równowagi.
Kwota 1,2 biliona dolarów jest wzięta z sufitu tylko po to, by usatysfakcjonować cele obecnej administracji. Pokazuje to np. analiza Council on Foreign Relations („Taking Managed Trade Seriously”). Amerykański eksport (towary oraz usług) musiałaby się zwiększyć trzykrotnie przez sześć lat, by zredukować deficyt do zera. Co ciekawe, w 2018 r. deficyt podążył w przeciwnym kierunku i rozszerzył do 419 miliardów dolarów, czyli do najwyższego poziomu w historii.
Prezydent Trump z kolei ociepla stosunek do Chin, powtarzając ciągle, że przywódca Państwa Środka jest jego przyjacielem, a Chińczycy zrezygnowali z używania stwierdzenia „Made in China 2025” (strategia stania się technologicznym liderem świata), gdyż irytowało to Amerykanów.
Wiele wskazuje jednak na to, że wydarzenia z ostatnich miesięcy stanowią jedynie dyplomatyczny szum i pomijają istotę sporu. Co należałoby zrobić, by faktycznie uzdrowić sytuację i budować globalne relacje oparte na zdrowej konkurencji?
Identyfikacja prawdziwych problemów
Deficyt handlowy USA, który rzeczywiście jest potężny (towarowy wynosi 891 mld dolarów rocznie – prawie 5 proc. PKB), wynika to przede wszystkim ze zbyt dużej dziury sektora finansów publicznych (ponad 5 proc. PKB) i niewielkiej stopy oszczędności gospodarstw domowych. Amerykanie po prostu za dużo konsumują i nie zmieni tego żadne porozumienie z Chinami.
Kolejną kwestią do rozwiązania jest zmiana podejścia do polityki zagranicznej. USA w ostatnich kwartałach praktycznie ze wszystkimi głównymi państwami toczyły mniejsze lub większe spory. Dotyczyły one handlu zagranicznego (np. z Meksykiem, Kanadą, Unią Europejską, Japonią, Koreą Południową), a także kwestii bezpieczeństwa.
By zmusić Chiny do przestrzegania praw własności intelektualnej (USA tracą na tym uchybieniu ok. 250 mld USD rocznie), szerszego otwarcia swojego rynku, rezygnacji z wymuszonego transferu technologii czy mniejszego i bardziej transparentnego finansowania swojej gospodarki poprzez dotacje z sektora publicznego, potrzebne jest spójne podejście do tych tematów USA i sojuszników.
Idealnie ten proces opisuje publikacja przygotowana pod koniec lutego br. („The US-China economic relationship”). Została ona sygnowana zarówno przez główny think-tank po lewej stronie sceny politycznej (Brookings Institution), jak i po prawej („American Enterprise Institute”).
Sukces to tylko wspólne działanie
Jednym z poważnych błędów Stanów Zjednoczonych było wycofanie się ze strefy wolnego handlu TPP (Partnerstwo Transpacyficzne). Zaangażowanie w TPP państw z kilku kontynentów, np. Australii, Kanady, Chile, Singapuru, Japonii, Nowej Zelandii, miało zmusić Chiny, by zaczęły funkcjonować bardziej jak kraj rozwinięty niż rozwijający się.
Docelowo Chiny również miały wejść do TPP, gdyż pozostanie poza tym handlowym blokiem nie opłacałoby się Pekinowi (roczne straty wyniosłoby ok. 40 mld dolarów). Dołączenie do niego natomiast oznaczałoby konieczność większego dostosowania się do panujących w krajach rozwiniętych zasad dotyczących własności intelektualnej czy transferu technologii, gdyż TPP obejmowało również te kluczowe aspekty bieżącego sporu.
W dłuższym okresie na urynkowieniu gospodarki skorzystałby także Pekin. Miałby powód do przeprowadzenia szerokich reform w wielu nieefektywnie zarządzanych przedsiębiorstwach sektora publicznego, których zadłużenie przekracza sumę zobowiązań skarbu państwa i gospodarstw domowych.
Waszyngton jednak wybrał inną drogę, która zmniejsza realną presję na Chiny w celu osiągnięcia krótkoterminowych PR-owych korzyści. Za kilka tygodni będziemy więc mieli mgliste porozumienie, które w żaden sposób nie rozwiązuje spornych kwestii, a jedynie maskuje prawdziwe problemy.