Stany Zjednoczone wywołują coraz większą presję na Arabię Saudyjską, by zwiększyła wydobycie ropy naftowej i przez to obniżyła ceny paliw. Zabiegi Waszyngtonu mogą jednak być nieskuteczne nie tylko ze względu na niechęć Rijadu do koncepcji likwidacji OPEC, ale również w związku z perspektywą dramatycznego obniżenia wydobycia ropy przez Iran oraz Wenezuelę - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Niemało zamieszania w sobotę wywołał prezydent Trump swoim twittem dotyczącym możliwości zwiększenia wydobycia ropy naftowej nawet o 2 mln baryłek dziennie (bpd) przez Arabię Saudyjską.
Już sama konstrukcja wiadomości Donalda Trumpa była niejasna. Trudno było powiedzieć, czy zgodził się on z Arabią Saudyjską w kontekście zwiększenia wydobycia, czy z faktem, że mamy do czynienia z wysokimi cenami. Dodatkowo 2 mln bpd to dokładnie tyle, ile wynoszą wolne moce produkcyjne tego kraju. Zwiększenie podaży o maksymalny limit może i obniżyłoby teraz ceny, ale odebranie możliwości reakcji na nieprzewidywalne wydarzenia (nagłe problemy w produkcji na świecie) wcale nie byłoby takie korzystne dla konsumentów, gdyż generowałoby zagrożenie zupełnie niekontrolowanym wzrostem cen (np. o kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt procent w krótkim czasie).
Po kilkunastu godzinach, w oficjalnym komunikacie Białego Domu okazało się, że król Salman bin Abdulaziz jedynie potwierdził prezydentowi USA, że Saudyjczycy mają 2 mln bpd przestrzeni do zwiększenia produkcji (informacja powszechnie znana od lat), ale „będzie ona użyta rozważnie, jeśli zajdzie konieczność, aby zapewnić rynek o równowadze i stabilizacji i w porozumieniu z innymi producentami”. Ten ostatni fragment to oczywiście sugestia, że Arabia Saudyjska trzyma się ostatnich zobowiązań w stosunku do OPEC.
Fundamenty i geopolityka podnoszą ceny
W poniedziałek rano ropa minimalnie taniała, ale widać, że weekendowe zamieszenie w żaden sposób nie zmieniło sentymentu inwestorów. Przede wszystkim Rijad mimo zacieśnienia współpracy z Waszyngtonem nie jest chętny, by rezygnować z OPEC, którego Saudyjczycy są de facto liderem i dzięki temu nie tylko starają się optymalizować ceny ropy (na korzyść producentów), ale także rozbudowują swoje wpływy w regionie.
Należy także pamiętać, że głównym elementem wzrostu cen jest obawa o dalsze dramatyczne zmniejszenie wydobycia przez Iran oraz Wenezuelę i solidny popyt (wchłaniający zwiększającą się produkcję z USA). Niższa podaż z tych krajów według jednego ze scenariuszy IEA to nawet 1,5 mln bpd mniej ropy w przyszłym roku. Niepewność także towarzyszy np. odnośnie podaży w Libii czy Kanadzie.
W rezultacie wydarzenia z minionego weekendu niewiele zmieniają w kontekście przyszłych cen. Na razie szanse na rozwiązanie OPEC i pełną konkurencję rynkową pomiędzy producentami są niewielkie mimo nacisków Waszyngtonu. Dodatkowo sankcje nałożone na Iran oraz katastrofa ekonomiczna połączona z izolacją Wenezueli nadal podnoszą ceny, a obawy o kolejne kilkaset tys. bpd z Kanady i Libii nie pozwalają na większą korektę cen.
Niedługo rekordy na polskich stacjach
Ropa notowana w dolarach jest blisko najwyższych poziomów od końca 2014 r. Dodatkowo złoty jest słaby, co powoduje, że ceny paliwa na europejskim rynku wyrażone w polskiej walucie wracają do szczytów osiągniętych pod koniec maja.
Szybko rosnące notowania w hurcie prawdopodobnie jeszcze w pierwszej połowie lipca przełożą się na wzrost cen w okolice 5,10 zł/litr w przypadku diesla i 5,15 zł/litr w odniesieniu do benzyny bezołowiowej. Biorąc pod uwagę zarówno sytuację na rynku ropy jak i złotego rośnie ryzyko, że te poziomy zostaną przekroczone w drugiej części miesiąca.